Zdarzenie wywołało oburzenie wśród mieszkańców Kościerzyny. W mieście zawisły nawet plakaty nawiązujące do okrutnego czynu, którego dopuścił się Waldemar B. Sąsiedzi przyznali mu tytuł dewianta roku 2021. Zwierzę byłego senatora PiS konało w męczarniach. Teraz politykowi za znęcanie się nad psem ze szczególnym okrucieństwem grozi 5 lat więzienia. Drugi pies mężczyzny został umieszczony po zdarzeniu w schronisku.
Portal "Fakt" poinformował, że znalazła się jednak osoba, która stanęła w obronie Waldemara B. Okazał się nim wieloletni proboszcz parafii w Rekownicy, do której należy sprawca zamieszania. Duchowny wyznał, że nie wierzy w zarzut, gdyż jego zdaniem polityk nie byłby w stanie skrzywdzić zwierzęcia. Dodał również, że czworonogi potrafiły sprawiać problemy, a nawet stanowiły niebezpieczeństwo dla innych.
Gdyby te psy kogoś ugryzły to wtedy byłaby tragedia. Trzeba zaznaczyć, że był wtedy przeziębiony, osłabiony. Odnalazł je. To są ogromne psy, to nie jest takie proste, by je przetransportować do domu. Wiem, bo kiedyś jak uciekły też je raz ściągałem, bo mnie o to poprosił - powiedział "Faktowi" proboszcz.
Proboszcz usprawiedliwił zachowanie byłego senatora. Jego zdaniem psy były zbyt duże, aby wejść do samochodu. Ponadto według duchownego czworonogi nie lubiły chodzić na smyczy. Ksiądz przyznał, że przywiązanie jednego z nich do pojazdu było zapewne jedyną opcją, aby podążały za swoim właścicielem. Kierowca miał jechać bardzo wolno, jednak zmuszony był do przyśpieszenia na końcówce.
Pomyślał, że jak uwiąże jednego do samochodu to drugi za nim pójdzie. Jechał powoli. Ciągle przystawał. To droga przez las, nawet gdyby chciał to tam nie jest w stanie pojechać szybko. Na samej końcówce, tuż pod domem musiał wyjechać na główną drogę. Ona jest bardzo ruchliwa. Był już z 50 metrów od domu i wtedy coś się stało - zauważył duchowny.
Zdaniem księdza właściciel psa jest zdruzgotany jego śmiercią. Jego niepokój budzi również fakt, że drugi czworonóg zamknięty jest w schronisko. Duchowny ma pretensje do świadków zdarzenia. Ci jego zdaniem mogliby zareagować i być może nie doszłoby do tragedii. Proboszcz uważa, że wideo opublikowane w sieci zostało zmontowane na niekorzyść polityka.
Ten filmik w internecie nie był w całości, był pocięty. Jest mu bardzo żal, że tak się to wszystko potoczyło, że nie uratował tego psa. Straszna sprawa się stała, ale wylał się też straszny hejt osób, które nie wiedzą jak to naprawdę było. Ludzie nie znają tej rasy psów, nie wiedzą, jak były chowane. Od długiego czasu te psy nie chodziły na smyczy. Ktoś powie, że można było je po prostu wziąć na smycz i odprowadzić do domu, ale to nie jest taka prosta sprawa. Łatwo zniszczyć człowieka, ale potem odbudować jego dobre imię to jest bardzo trudno - wyjaśnił ksiądz.