Nad Charkowem wisi poważne zagrożenie. Rosjanie zgromadzili w regionie drugiego największego miasta Ukrainy około 50 tys. żołnierzy, wraz z zapleczem logistycznym. To za mało, by zdobywać miasto, ale w sam raz, by prowadzić działania nękające i wiążące ukraińską obronę.
Ukraińcy widzą, co się dzieje i reagują. Rozpoczęto ewakuację przygranicznego miasta Wołczańsk. Jest ono pod stałym ostrzałem Rosjan, a jego obrońcy byli zaskoczeni tym, jak łatwo rosyjskie wojska przekroczyły granicę. I to zdecydowanie nie jest dobra wiadomość. Jeden z ukraińskich dowódców twierdził nawet, że "nie było żadnych fortyfikacji, nawet min". Może to być bardzo poważny problem dla ukraińskiej armii.
Z czym mamy zatem do czynienia? W ocenie wojskowych ekspertów — z przygotowaniem terenu do większego ataku lub "włamaniem".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
O "włamaniu" mówi o2.pl ekspert w zakresie planowania operacyjnego NATO, komandor Wiesław Goździewicz. Jego zdaniem "włamanie" jest miejscami dość głębokie, sięgające nawet do 25 km w głąb terytorium Ukrainy. Czym jest "włamanie"? Wojskowi rozumieją pod tym terminem likwidację punktów oporu na przednim skraju obrony przeciwnika i wejście w głąb ugrupowania obronnego.
To nie jest otwarcie kolejnego kierunku operacyjnego, na to Rosjanie zgromadzili zbyt małe siły. Raczej nie chodzi też o zdobycie Charkowa - rozpoczyna Goździewicz.
Ocenia on, że jest kilka celów rozpoczęcia działań w obwodzie charkowskim. Goździewicz wymienia trzy, jego zdaniem najważniejsze. Po pierwsze: związanie ukraińskich rezerw tak, by nie zostały one przerzucone na doniecki i ługański odcinki frontu. Po drugie (jak domniema): odciążenie odcinków donieckiego i ługańskiego, jeśli potwierdzą się doniesienia o przerzucaniu niektórych jednostek ukraińskich stamtąd na północ. I po trzecie: wymuszenie odsunięcia ukraińskiej artylerii rakietowej od granicy, aby uniemożliwić jej ostrzeliwanie Biełgorodu.
Z relacji uczestników walk w tym rejonie wynika, że są to głównie tzw. setne brygady. Goździewicz tłumaczy, że są to dotychczasowe jednostki Obrony Terytorialnej dozbrojone w cięższy sprzęt i przekształcone w jednostki zmechanizowane. Wspomagają je operatorzy pododdziałów specjalnych GUR i funkcjonariuszy straży granicznej.
Pojawia się też duży znak zapytania o jakość pracy ukraińskiego wywiadu. Bo doniesienia o koncentracji rosyjskich wojsk przy granicy z obwodami charkowskim i sumskim pojawiały się już od kilku miesięcy. Rzecznik ukraińskiego wywiadu wojskowego (HUR) początkowo twierdził, że plany rosyjskiego ataku są znane, dzięki czemu trwa skuteczna obrona - mówi dalej oficer.
Tymczasem atak Rosjan okazał się zaskoczeniem, a obrona dość szybko się posypała. Zapowiadane w październiku przez prezydenta Zełenskiego rozpoczęcie budowy fortyfikacji na ukraińskich pozycjach w obwodzie charkowskim wyszło mizernie. Relacje niektórych obrońców, jak przekonuje komandor, mówią wprost, że fortyfikacje to fikcja i nie położono nawet pól minowych. Z analiz dotyczących środków rzekomo przeznaczonych na budowę fortyfikacji wynikało, iż realne nakłady finansowe rozpoczęły się dopiero na przełomie lutego i marca bieżącego roku.
Skąd rosyjski atak? Goździewicz przekonuje, że faktycznymi celami operacyjnymi Rosji na najbliższe tygodnie jest zajęcie całości obwodu donieckiego przed otrzymaniem przez Ukrainę zasadniczej części sojuszniczego wsparcia materiałowego i sprzętowego. A także wypracowanie korzystniejszych pozycji do obrony przed zapowiadaną ukraińską kontrofensywą, ewentualnie wypchnięcie wojsk ukraińskich z jedynych istniejących linii obronnych na Zaporożu i zmuszenie ich do wycofania na zachód.
Ofensywa tak - ale w przyszłym roku?
W podobnym tonie wypowiada się także komentator spraw wojskowych, płk Piotr Lewandowski. W rozmowie z o2.pl przekonuje jednak, że trzeba jasno wyartykułować, że to, co dzieje się na charkowszczyźnie, to nie "działania pozoracyjne". Rosjanie zgromadzili tam zbyt wielu żołnierzy.
Mówienie o zgromadzeniu 50 tys. żołnierzy ze sprawną logistyką i szerokim zapleczem wojskowym - jako o działaniach pozoracyjnych czy mylących to nieporozumienie. To nie ta skala! Pozoracji przy pomocy 50 tys. żołnierzy można by było dokonywać, gdyby w ramach realnego uderzenia atakujący chciał rzucić do walki 500 tys. żołnierzy. Jeśli ktoś odnosi to do rajdowych działań ukraińskich na kierunku biełgorodzkim, to zwyczajnie się myli - mówi płk Lewandowski.
Lewandowski tłumaczy, że 50 tys. żołnierzy to naprawdę poważne siły. Nie zostały one jednak - jak podkreśla - rzucone do zdobywania Charkowa. Aby próbować zdobywać miasto tej wielkości, potrzebne byłyby siły trzy albo nawet czterokrotnie większe.
To, co się dzieje, ma dwa główne cele: ukształtowanie linii frontu przez Rosjan na potrzeby przyszłej ofensywy - teraz nie mają do tego, jak ocenia, niezbędnych sił - oraz wiązanie wojsk ukraińskich na tym kierunku. Celem dodatkowym jest rozpoznanie ukraińskich zdolności obronnych na tym obszarze.
Przede wszystkim jest to przygotowanie obszaru. Rosjanie rozpoczęli je od silnego uderzenia artyleryjsko-rakietowego. Sądzę, że realną ofensywę na kierunku charkowskim rozpoczną w przyszłym roku - podsumowuje.
Ukraińcy muszą zatem bacznie obserwować rozwój działań oraz żonglować szczupłymi siłami i zasobami. Jeśli tego nie zrobią, mogą odkryć któryś z kierunków przed atakującymi Rosjanami. A ci prawdopodobnie wykorzystają to bezpardonowo. Wtedy, sytuacja z trudnej stanie się fatalna.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.