Jak podkreślają dziennikarze lokalnego dziennika, problem wypłynął za sprawą portalu społecznościowego, gdzie na jednej z grup mieszkanka Lublina ze szczegółami opisała swoje perypetie chcąc domknąć formalności związane ze śmiercią sąsiadki.
Pierwszy telefon kobieta wykonała krótko po tym jak odwiedził ją sąsiad. Mężczyzna prosił o pomoc w zgłoszeniu śmierci bliskiej osoby służbom. Na jego prośbę kobieta wykonała telefon. Nie podejrzewała wtedy w co się pakuje.
Dyspozytor poinformował mnie, że lekarz nie przyjeżdża stwierdzać zgonu, podał numer telefonu do sanitariusza. Sanitariusz za to polecił, żeby poczekać do 8 rano i zadzwonić do najbliższej przychodni lekarza rodzinnego, który przyjedzie i stwierdzi zgon. O 8 grzecznie wykonaliśmy telefon do przychodni. Pani z rejestracji powiedziała, że zmarły nie jest do nich zapisany, dlatego lekarz rodzinny nie przyjedzie i mam zadzwonić na pogotowie - relacjonuje w cytowanym przez Kurier Lubelski poście.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z dalszej części wpisu kobiety wynika, że tutaj cała historia zaczyna się od nowa. Po ponownym telefonie na pogotowie i powtórnej relacji z wydarzeń, pracownik dyspozytorni informuje ją, że: "lekarz rodzinny ma obowiązek przyjechać i stwierdzić zgon niezależnie czy zmarły jest zapisany do przychodni czy nie".
Kobieta postanowił skonfrontować te sprzeczne ze sobą informacje. Poprosiła dyspozytorkę by została na linii i ponownie wykręciła numer przychodni.
Pani z rejestracji (...) poinformowała, że lekarz rodzinny nie przyjedzie bo nie chce brać odpowiedzialności, jakby coś się stało. Pan z pogotowia na głośnomówiącym zripostował, że lekarz ma obowiązek przyjazdu, bo nie ma rejonizacji - opisywała zdarzenie kobieta.
- Recepcjonistka ucięła, że nie przyjedzie, a na prośbę o imię i nazwisko właściciela przychodni rzuciła słuchawką. Pan z pogotowia poradził mi, żebym w takim razie zadzwoniła na policję. Zrobiłam to, powiedzieli, że oni się tym nie zajmują i żebym dzwoniła do prokuratury. W prokuraturze pani zasugerowała wykonanie telefonu na komisariat, zadzwoniłam, a oni stwierdzili, że to nie ich obowiązek, ale przyjadą - opowiada dalszy przebieg zdarzeń kobieta.
I dodaje, że po tych wszystkich telefonach i blisko 3 godzinach udało się jej doprowadzić do sytuacji, że ktoś wreszcie przyjechał i stwierdził formalnie zgon sąsiadki.
"Nie daj Boże umrzeć w dzielnicy Głusk! " - puentuje autorka wpisu.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.