Słaniającą się na nogach sarnę tuż obok Bramy Poznania w upalne, niedzielne przedpołudnie zauważyli klienci i pracownicy pobliskich lokali gastronomicznych.
Zwierzę wyraźnie było zestresowane i zmęczone, zebrani w okolicy ludzie próbowali podać mu wodę w miseczkach, ale sarna zbyt bała się ich obecności, by pić.
Chcąc pomóc zwierzęciu, postanowili zadzwonić na Straż Miejską. Nie przypuszczali, że kilka godzin później na ich oczach rozegra się prawdziwy dramat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Cała akcja trwała kilka godzin, bo jak twierdzą świadkowie zdarzenia za pierwszym razem dyspozytor Straży Miejskiej, nie przyjął od nich zgłoszenia. Twierdził, że skoro zwierzę żyje i nie wymaga interwencji, to pomoc służb nie jest niezbędna.
Po kolejnym zgłoszeniu, około godziny 13 na miejscu pojawił się jednak patrol referatu Nowe Miasto. Jak podaje Gazeta Wyborcza, która jako pierwsza nagłośniła sprawę, przybyłe na miejsce funkcjonariuszki próbowały napoić zwierzę, przy użyciu kawiarnianego potykacza leżącej z osłabienia sarnie zapewniły też cień.
Ponieważ sarna miała drgawki, a z jej pyska toczyła się piana, strażniczki zdecydowały o poinformowaniu łowczego. Przybyły na miejsce mężczyzna po krótkich oględzinach miał orzec, że "zwierzę do niczego się nie nadaje" po czym na miejscu uśmiercił zwierzę.
Świadkowie zdarzenia nie mogą uwierzyć w to, co się stało. I mają do siebie pretensje o to, co się stało. "Chcieliśmy pomóc, a zamówiliśmy jej kata" - komentuje jedna z obecnych na miejscu osób.
Sarna jeszcze godzinę temu chodziła o własnych nogach. Usiadła i ukryła się w zaroślach, bo tu wszędzie spacerują ludzie. A on przyjechał, zasłonił autem, żeby nikt nie patrzył, i pach, po zwierzęciu. Straszne - relacjonuje sytuację w rozmowie z Gazetą Wyborczą pracowniczka pobliskiej kawiarni.
Zdania na temat tego, czy uśmiercenie zwierzęcia było słuszną decyzją, są podzielone. "Jeśli sarna była w stanie poruszać się sama, to nie widzę tu żadnych wskazań do eutanazji." - twierdzi Magdalena Galbas-Stroiwąs z Fundacji Leśna Pomoc i dodaje, że rzetelna ocena w tym wypadku zależałaby do obecnego na miejscu specjalisty.
Natomiast kierownik wydziału zarządzania kryzysowego, Maciej Kubiak zapytany o to samo stwierdza, że "wszystkie zwierzęta - szczególnie jeleniowate, które są przewożone w inne miejsce w celu ratowania zdrowia, padły podczas transportu ze względu na zbyt duży stres".
Czytaj także: Dzieci "wygłaskały" sarenkę. Tragiczne skutki
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.