Chińscy naukowcy mieli badać szczep w dużej mierze zbliżony do obecnej postaci koronawirusa już w 2013 roku. Do zakażeń miało dojść w kopalni miedzi w południowo-zachodnich Chinach, zamieszkiwanej przez szczury i nietoperze. Mężczyźni, którzy tam pracowali, doświadczyli podobnych objawów, do tych, z którymi obecnie zmagają się chorzy na COVID-19.
Występuje bardzo wysoki stopień podobieństwa. Wirus powodował gorączkę, kaszel, trudności w oddychaniu i bóle, tak jak w przypadku COVID-19. Ostatnie badania wykazały, że jest on w 96 proc. genetycznie zbliżony do nowego koronawirusa.
Czytaj także: Co się działo w Wuhan? Ma już dość. "Nowy dowód"
Zakażenie miało skutki śmiertelne. Pracownicy kopani, którzy zachorowali, zostali poddani badaniom. U czterech z nich wykazano obecność przeciwciał. Dwóch zmarło jeszcze przed wykonaniem testu.
Próbki trafiły do Instytutu Wirusologii w Wuhan. Według raportu "The Sunday Times" naukowcy od tamtej pory utrzymywali informacje w tajemnicy.
Wyniki nowego śledztwa pokrywają się z wnioskami dr Shi Zhengli, znanej wirusolog z Instytutu Wirusologii w Wuhan. W lutym wydała ona obszerną pracę naukową na temat koronawirusa. To tam wskazywała m.in. na istnienie próbki z materiałem zbliżonym w 96 proc. do obecnej postaci wirusa.