Tajwańscy politycy nie mogą spać spokojnie. Po wizycie Nancy Pelosi w Tajpej Chiny wykonują bardzo nerwowe ruchy. Do połowy sierpnia zostały przedłużone manewry wojskowe, budzące niepokój władz Tajwanu. Eksperci przekonują, że są powody do obaw, ale i promyczki nadziei.
Poprzednim urzędnikiem tej rangi, który odwiedził Tajwan, był republikanin Newt Gingirch. Jego wizyta w Tajpej miała miejsce ćwierć wieku temu - w 1997 roku. Warto zaznaczyć, że wówczas Gingrich najpierw poleciał do Pekinu. Tymczasem Hsiao Bi-Khim, ambasadorka Tajwanu w USA, przekonuje w rozmowie z CBS News, że przełomowa nie jest sama wizyta Pelosi w Tajpej, ale reakcja Chin.
Wizytę Pelosi skomentował prof. Michał Lubina z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmujący się tematyką stosunków rosyjsko-chińskich naukowiec przebywa w Tajwanie w ramach programu "Taiwan Fellowship". Z jednej strony uspokaja, a z drugiej - wskazuje punkty niepokojące. Przekonuje, że moment podróży spikerki był niefortunny.
Z jednej strony jest Ukraina, a z drugiej - nasila się autokratyzacja Chin. Chińczycy stłamsili Hong Kong, dokręcają śrubę Ujgurom, a dodatkowo nadchodzi XX zjazd Komunistycznej Partii Chin, która ma przedłużyć kadencję Xi Jinpinga na stanowisku sekretarza generalnego. On zaś odbiera tę wizytę i działanie USA osobiście, jako zniewagę, bo pokazuje to jego słabość. Xi będzie musiał "odzyskać twarz" i coś zrobić. Być może takim gestem będzie np. dalsze wystrzeliwanie rakiet, kasowanie kolejnych dialogów z USA - teraz zamknięto ich osiem - albo dalsze prowokacje. Nie wiemy na razie, na co zdecyduje się Xi - mówi dla o2.pl prof. Lubina.
Przebudzenie tajwańskiego narodu
Naukowiec przekonuje, że dzisiejsza rozgrywka toczy się o umiędzynarodowienie obszaru Tajwanu. Tajwańczycy chcą wizyt wysokich rangą urzędników z innych państw, kontaktów na partnerskich zasadach z rządami innych krajów. Chińczycy, co zrozumiałe, chcą czegoś odwrotnego. Tajwan ma dziś wszystko, z wyjątkiem uznania międzynarodowego. To bogate państwo, w którym przyspieszył proces kształcenia się postaw narodowych wśród mieszkańców kraju.
Prof. Michał Lubina dodaje, że od mniej więcej 2019 roku, czyli od "stłamszenia Hong Kongu", sondaże pokazują, iż dla Tajwańczyków ważniejsza jest niepodległość niż twardy biznes i gospodarcze prosperity. Chińczycy to widzą i wiedzą. Wcześniej te proporcje były odwrotne. Dziś jednak dochodzi do tego czynnik narodowotwórczy.
Obie strony grały na czas. Zresztą, społeczeństwo Tajwanu było podzielone: część ludności uważała się za potomków "kontynentalnych" Chińczyków i chciała zbliżenia z Państwem Środka, a część uznawała się za odrębny naród tajwański i nie chciała żadnego połączenia z krajem kontynentalnym. Chiny uważały, że mocniejsze zbliżenie gospodarcze i silniejsze więzy ekonomiczne zbliżą Tajwan do kontynentalnych Chin, a mieszkańcy wyspy - przeciwnie. Zresztą, w przeważającej mierze są oni wdzięczni Nancy Pelosi za tę wizytę - przekonuje.
Co wydarzy się dalej? Trudno dziś jednoznacznie przewidzieć. W Cieśninie Tajwańskiej, oddzielającej wyspę od kontynentalnych Chin, rośnie napięcie. Trwają prowokacje, polegające na przekroczeniu granicy mediany, czyli linii wyznaczającej - umownie, co ważne - środek cieśniny tajwańskiej. Prof. Lubina ocenia, że ćwiczenia wojskowe jeszcze potrwają, ale do normy wraca powoli transport i handel Tajwanu z resztą świata.
Ekspert zauważa, że obecnie chińskie wojska ćwiczą blokadę Tajwanu. Przedstawia również dwa możliwe warianty rozwoju sytuacji. Bardziej optymistyczny jest taki, że Chiny poprzestaną na kilku gestach retorycznych i zwyczajnie nie zdecydują się na dalszą konfrontację. Drugi wariant - pesymistyczny - zakłada blokadę i silniejsze przyduszenie gospodarcze wyspy. Tajwańczycy zaś chcą, by świat wpłynął na Chiny. Zarzucają im zakłócanie handlu i naruszanie obecnego status quo.
Ten jest na dziś dziś taki, że Tajwan pozostaje niezależny, choć nieformalnie. I w tym przypadku czas gra na korzyść Tajwanu. Amerykanie, Japończycy i Australijczycy już jasno zapowiedzieli, iż popierają władze tej wyspy.
Obawiałbym się wystąpienia incydentów zbrojnych - ostrzału statków czy samolotów. Wtedy mogłoby się zrobić niebezpiecznie i mogłaby rozpocząć się kaskada działań, idących w stronę konfliktu zbrojnego. Dzisiaj dużo się dzieje, ale na poziomie dyplomatyczno-politycznym. W mojej ocenie to nie jest wstęp do inwazji. Chińczycy nie mają skoncentrowanej armii, nie pójdą na całość. Zresztą, gdyby było naprawdę niebezpiecznie, to społeczeństwo Tajwanu inaczej by się zachowywało. A dziś panuje tu swoisty spokój i normalne życie - mówi portalowi o2.pl krakowski naukowiec.
Tymczasem chińska dyplomacja zachowuje się agresywnie. Prof. Lubina dodaje, że w Chinach określa się ją mianem "dyplomacji Wilczych Wojowników". Nazwa ta wzięła się od tytułu filmu o chińskim żołnierzu. Produkcja pt. "Wilczy Wojownik" jest swoistą odpowiedzią na filmy o Rambo. Dlatego, jak podsumowuje prof. Lubina, dyplomaci chińscy zachowują się jak "zwykłe trolle": obrażają innych dyplomatów, posuwają się do inwektyw, a nawet wyzwisk. Stąd wzięło się zresztą porównanie Australii do zużytej gumy do żucia, a nawet wulgarne wyzwiska pod adresem jednej z senatorek USA.
"Efekt Pelosi"
Z kolei kierownik tajwańskiego oddziału think tanku European Values Center Marcin Jerzewski przekonuje, że jeśli reakcja Chin na wizytę Pelosi miała odstraszyć innych polityków z Zachodu, to efekty nie są zadowalające.
Choć Chiny bardzo konsekwentnie próbują izolować Tajwan na arenie międzynarodowej, "prężenie muskułów" przez Armię Ludowo-Wyzwoleńczą po wizycie Nancy Pelosi nie zniechęciło zachodnich dygnitarzy do podejmowania podróży do wyspiarskiego kraju - mówi o2.pl Jerzewski.
Przypomina, że obecnie przebywa na Tajwanie m.in. litewska delegacja gospodarcza pod przewodnictwem wiceminister transportu Agne Vaiciukeviciute. Na jesień planowane są wizyty delegacji z Czech, Niemiec, Wielkiej Brytanii oraz Parlamentu Europejskiego.
Z tego powodu, jak dodaje Jerzewski, można też powiedzieć, że wizyta Pelosi przyniosła skutek. Tajwan znalazł się w nagłówkach mediów głównego nurtu na całym świecie, co zwróciło także uwagę globalnej opinii publicznej na agresywną postawę Chin wobec Tajwanu i szerszego regionu Indo-Pacyfiku.
Zainteresowanie powinno przenieść się na instytucjonalizację stosunków państw trzecich z Tajwanem, np. poprzez zawieranie umów z rządem w Tajpej. Jest w tej reakcji także wątek polski. Niedawno porozumienie o współpracy prawnej w sprawach karnych z Tajwanem podpisał prezydent Andrzej Duda.
Wojna? "Nie. Na razie"
Obaj eksperci zgadzają się też, że szansa na otwarty konflikt zbrojny jest póki co niewielka. Prof. Michał Lubina mówi, że tej chwili inwazja na pełną skalę jest jego zdaniem niemożliwa. Po pierwsze, Chiny nie skoncentrowały wojsk, a po drugie – atak teraz byłby trudny ze względów pogodowych. Tajwan jest łatwy do obrony i trudny do zaatakowania. W cieśninie są silne i niekorzystne dla ewentualnych atakujących prądy morskie. Występują też mgły. Co więcej, Tajwan jest gotowy do obrony i mocno uzbrojony.
Jerzewski uważa natomiast, że partnerzy Tajwanu nie zamrożą nieformalnej, acz wielopłaszczyznowej, wymiany z Tajpej. Dla Tajwanu agresywna reakcja Chin na wizytę Nancy Pelosi powinna być przede wszystkim sygnałem, żeby wzmocnić swoją politykę bezpieczeństwa i obrony narodowej. Jako ważny krok ekspert wskazuje trwającą obecnie na Tajwanie debatę o zmianie systemu obowiązkowej służby wojskowej oraz wdrożony niedawno nowy reżim treningowy dla rezerwistów.
Chińskie manewry wokół Tajwanu. Korzyści z ćwiczeń
Ćwiczenia wojskowe, które Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza prowadzi od kilku dni, mogą być korzystne. Jerzewski dodaje, że stanowią one nieocenione źródło wiedzy dla tajwańskiego wojska o zdolnościach sił Pekinu. Niemniej, wciąż istnieje wiele wyzwań, jak np. rozwój zdolności Tajwańczyków do prowadzenia odstraszania asymetrycznego oraz poprawa stosunków między wojskiem a społeczeństwem. A te, w ocenie eksperta, pozostają napięte, głównie ze względu na niezakończone procesy sprawiedliwości okresu transformacji oraz niedawne przypadki znęcania się nad żołnierzami niższej rangi przez oficerów.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl