– Aniu, nie mogę pisać o tym co się stało, bo list zostanie zatrzymany, ale chcę żebyście wiedzieli, że nic złego nie zrobiłam. I mam nadzieję, że w to mi wierzycie, a nie prasie i telewizji – pisała przed laty Beata Ch. do jednej ze swoich córek (za: uwaga.tvn.pl). Kłamała.
Wszystko zaczęło się 19 marca 2010 r., kiedy to dwaj przechodzący w pobliżu stawu chłopcy, zauważyli zwłoki dziecka. Najpierw myśleli, że to "dziwna lalka". Potem okazało się, że to mały chłopiec. Jak opisuje Ewa Winnicka w książce "Był sobie chłopczyk", miał "jasne oczy zwrócone ku górze, usta otwarte jakby w krzyku i poranione, twarz posiniałą".
Feralnego dnia nie przypuszczano jeszcze, że dopiero po dwóch latach uda się ustalić tożsamość dziecka. Przez pewien czas chłopiec pozostawał bezimienny.
Na grobie napisano: Chłopczyk. Żył około 2 lat.
Potem policja nazwała chłopca "Jasiem". W końcu okazało się, że "Jaś" to tak naprawdę Szymonek z Będzina.
Konał w męczarniach. Horror Szymonka z Będzina
Uderzeń było kilka. Od jednego z ciosów półtorarocznemu Szymkowi pękło jelito cienkie. Chłopiec umierał w męczarniach przez trzy dni. Gorączkował, wymiotował, miał biegunkę, nie chciał jeść. Płakał. Jego stan zdrowia pogarszał się z godziny na godzinę. Rodzice chłopca przyglądali się jego cierpieniu. Nie poszli do szpitala (choć znajdował się kilkaset metrów od ich domu), bo wiedzieli, że lekarze zaczną zadawać pytania.
Ból towarzyszył dziecku przez cały czas, narastał, to nie była szybka śmierć. Nawet godzinę przed zgonem była szansa uratowania jego życia, gdyby trafił na oddział intensywnej terapii - tłumaczył dr hab. Tomasz Koszutski, cytowany przez "Dziennik Zachodni".
Szymonek zmarł 27 lutego 2010 roku. Rodzice dziecka mieli kilka pomysłów na to, jak pozbyć się jego ciała. Rozważali m.in. spalenie zwłok i zamurowanie ich w piwnicy. Ostatecznie postanowili, że wywiozą ciało synka do Cieszyna. Spakowali je do plastikowej torby, a tę włożyli do bagażnika samochodu. Gdy wyruszyli w drogę, żeby zrealizować swój podły plan, zabrali ze sobą dwie młodsze córki.
Milczeli przez kilka lat
Policja długo pracowała nad odnalezieniem rodziców chłopca, którego zwłoki odkryto w stawie. Początkowo przypuszczano, że doszło do nieszczęśliwego wypadku, ale podejrzenia funkcjonariuszy wzbudził fakt, że dziecka nikt nie szukał. Nikt też nie zgłosił się na policję, choć wizerunek dziecka rozpowszechniono niemal w całym kraju. Ponieważ działania policji nie przynosiły rezultatów, w kwietniu 2021 r. śledztwo umorzono.
Nieoczekiwanie, kilka miesięcy później, nastąpił przełom w sprawie. Do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Będzinie zadzwoniła kobieta, która powiedziała, że od dawna nie widziała syna sąsiadki, a matka chłopca nie potrafi wytłumaczyć, co się z nim dzieje. Jej telefon doprowadził policjantów do rozwiązania tragicznej zagadki.
Wyrok dla rodziców Szymonka z Będzina
23 czerwca 2012 r. wieczorem policja zatrzymała kobietę i mężczyznę – 41-letnią wówczas Beatę Ch. i jej 42-letniego konkubenta, Jarosława R. Wykonano badania DNA, które potwierdziły, że bezimienny chłopiec z Cieszyna był ich synem.
Proces trwał wiele lat, a zarzuty dla Beaty Ch. i Jarosława R. były kilkakrotnie zmieniane. 1 czerwca 2017 roku Sąd Okręgowy w Katowicach uznał, że Beata Ch. i Jarosław R. z Będzina dopuścili się zabójstwa z zamiarem ewentualnym, co oznacza, że rodzice, nie udzielając Szymonowi pomocy, godzili się na jego śmierć. Matka została skazana na 10 lat więzienia, a ojciec - na 12 lat.
Prokuratura zaskarżyła ten wyrok. Domagała się dożywocia. Prawomocny wyrok w tej sprawie zapadł dopiero w 2018 r. Ostatecznie sąd zaostrzył kary: dołożył matce i ojcu po trzy lata więzienia. Beata Ch. została skazana na 13 lat więzienia, a jej konkubent - na 15 lat.