Czeczeńscy bojownicy od początku wojny w Ukrainie chwalą się swoimi "sukcesami". Kadyrow w mediach społecznościowych pisze o wysyłaniu coraz większej liczby swoich oddziałów. Chwalą się, jak zdobywają kolejne miasta i odważnie walczą. Rzeczywistość często jest jednak inna.
Chowają się za zmobilizowanymi
Jarosław Łysenko, bojownik batalionu "Svoboda" Gwardii Narodowej Ukrainy na antenie "Apostrof TV" powiedział, że tak zwanym "elitarnym" oddziałom Kadyrowa nie spieszy się na front. Zamiast iść walczyć, wysyłają tam świeżo zmobilizowanych żołnierzy.
Żołnierz opowiedział, że zaledwie kilka dni temu ukraińscy obrońcy i jego towarzysze broni schwytali grupę kadyrowców, którzy byli dobrze wyposażeni, ale nie mieli motywacji do walki. Zdaniem Łysenki, nikt z nich nie chciał umierać za Putina czy Kadyrowa.
Kadyrowcy byli pewni, że w Ukrainie będą mieli "łatwy spacer" lub zostaną wysłani do oddziałów zaporowych, by strzelać do wycofujących się zmobilizowanych - powiedział Łysenko.
Czytaj także: "Gorsze niż śmierć". Rozkaz w Korei Północnej
"Armia tiktokerów"
Działalność czeczeńskich pododdziałów podległych Kadyrowowi od początku wojny jest relacjonowana w rosyjskich mediach, a przede wszystkim w sieciach społecznościowych przez samych kadyrowców. Bojownicy za wszelką cenę próbują udowodnić że "skutecznie walczą w Ukrainie", ale dużo częściej zaliczają wpadki i po prostu się ośmieszają.
Kadyrowców w sieci zaczęli nazywać "armią tiktokerów", ponieważ ich nagrania to przeważnie ustawki skierowane do mediów społecznościowych. Bojownicy ostrzeliwali puste domy i powietrze, mówili, że "zdobyli Mariupol", nagrywając filmiki w Groznym i rozdawali ukradzione jedzenie jako "pomoc humanitarną".