Rzeczywistość jest nieubłagana: trwająca dziewiąty miesiąc wojna przynosi straty nie tylko w ludziach, ale też w sprzęcie. Gdy Rosjanie ponowili ostrzały przy pomocy rakietowych pocisków kierowanych i dronów, Ukraińcy potrzebują systemów obrony przeciwlotniczej (OPL) bardziej niż kiedykolwiek.
Kilka kwestii pogłębia problem. Po pierwsze: liczba takich systemów jest zwyczajnie ograniczona, szczególnie tych najnowocześniejszych. Po drugie: są one kosztowne. Po trzecie i najważniejsze: ukraińscy wojskowi, od lat szkoleni na systemach poradzieckich, musieliby przejść długie szkolenia na nowych typach uzbrojenia.
Dlaczego? Ukraińcy wykorzystywali dotąd poradzieckie zestawy przeciwlotnicze średniego i dalekiego zasięgu. W głównej mierze były to systemy 9K37 Buk, 9K330 Tor oraz zestawy S-300. Nawet jeśli były modernizowane, to wciąż był to sprzęt o znanej Rosjanom specyfikacji i osiągach.
W połowie października, czyli w dziewiątym miesiącu walk, liczebność tych wyrzutni i pocisków do nich, i tak stosunkowo nieduża, wydatnie się zmniejszyła. Ponieważ przekazywanie sprzętu wojskowego jest obwarowane procedurami i obostrzeniami, jest także czasochłonne. A Ukraina potrzebuje go "na już". Tym bardziej, że system OPL kraju opiera się przede wszystkim na zestawach przeciwlotniczych S-300, choć pamiętających czasy ZSRR, to zmodernizowanych siłami ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego.
Problemy tu są dwa: te systemy mają swoje ograniczenia, tj. nie były projektowane do przechwytywanie pocisków manewrujących czy balistycznych. Mimo że dają radę to robić, to nie z taką skutecznością jak oczekiwana. Po drugie, po prostu wyczerpują się zapasy rakiet przechwytujących, stąd także ważne były np. dostawy S-300 ze Słowacji - mówi o2.pl dr nauk o bezpieczeństwie Dariusz Materniak z Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, dziennikarz i analityk.
A właśnie pocisków manewrujących (oraz dronów) używała Rosja do ataku na ukraińskie miasta w poniedziałek. Ukraina została wręcz zasypana pociskami rakietowymi, których część udało się zestrzelić. Ale nie wszystkie. Zbombardowane zostały więc obiekty infrastruktury krytycznej: energetycznej i ciepłowniczej.
Czytaj też: Niemcy alarmują. Tu trafiły rosyjskie rakiety
Widząc to, a zarazem deklarując wszelkie możliwe wsparcie, Amerykanie decydują się na rozwiązania niestandardowe. "The New York Times" pisze w czwartek o zdjęciu z Cypru embarga na dostawy uzbrojenia. Podzielona między Grecję i Turcję wyspa objęta była zakazem importu zachodniej broni. Dlatego kupowała ją ze Wschodu. Na Cyprze są więc i zestawy Buk, i zestawy Tor, które mogłyby z większym powodzeniem zwalczać wystrzeliwane w stronę Ukrainy rosyjskie rakiety i drony.
W dalszej kolejności są także używające rosyjskiego sprzętu kraje afrykańskie. Jednak ze względu na uwarunkowania polityczne mogą być one niechętne do przekazania swojego uzbrojenia Ukrainie.
Ale "opcja cypryjska" też ma swoją cenę. Rzecznik cypryjskiego rządu poinformował "NYT", że jego kraj jest gotów przekazać niezbędne uzbrojenie Ukrainie, z zastrzeżeniem, że musiałby otrzymać nowe i lepsze uzbrojenie. Dlatego 1 października Amerykanie znieśli embargo. Jest jednak druga kwestia: ten ruch może wywołać wzrost napięcia ze strony Turcji. Prezydent Erdogan zapowiadał wzmocnienie obecności wojskowej Turcji w północnej części wyspy, jeśli embargo zostanie zniesione. Teraz piłka jest po jego stronie.
Tymczasem, nie czekając na Cypr, dostawy systemów OPL do Ukrainy rozpoczynają inne kraje. Brytyjczycy przekazali Ukrainie NASAMS. Zaś z Niemiec do naszego wschodniego sąsiada trafił system IRIS-T, który był początkowo przeznaczony dla Egiptu.
Wiadomo, że S-300 ma także Grecja - nie wiadomo, czy jest możliwe dostarczenie pocisków z tego kraju. Natomiast generalnie jest to tylko swoista kroplówka, która podtrzyma życie pacjenta, ale go nie wyleczy. Do tego są niezbędne dostawy systemów zachodnich, które na szczęście ruszyły: NASAMS, IRIS-T, w perspektywie także Patriot - dopiero to może doprowadzić do zbudowania skutecznego systemu OPL, który będzie w stanie odpierać ataki rosyjskich rakiet - mówi dalej dr Materniak.
Kluczowa sprawa - jak podkreśla Materniak - to zdolności antybalistyczne, a takie pociski jak używane przez Rosjan Iskandery są szczególnie trudnym celem. Ukraina posiada co prawda 3 dywizjony zestawów S-300V zdolne do przechwytywania pocisków balistycznych, ale to zdecydowanie za mało. I to pomimo tego, że Ukraińcy radzą sobie z zestrzeliwaniem zarówno dronów, jak i pocisków przy pomocy swojego lotnictwa.
Dlatego tak ważne jest w perspektywie pozyskanie zestawów Patriot lub analogicznych, co pozwoli na zabezpieczenie przed takimi atakami. Problemem tutaj może być czas szkolenia obsługi tych systemów - podsumowuje analityk.
Problemy zaopatrzeniowe ma jednak także Rosja. Armia agresora musi ratować się dostawami z Białorusi czy Korei Północnej. Drony bojowe kupuje zaś w Iranie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.