Plac Cyrkowy w Toruniu znajduje się na toruńskiej Skarpie, przy ul. Szosa Lubicka. To wylotówka na Warszawę i Olsztyn. W sezonie często zatrzymują się tam obwoźne lunaparki czy cyrkowcy.
Dziś główną "atrakcją" Placu Cyrkowego jest wszechobecna "baneroza wyborcza". Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych kandydaci umieścili cztery duże przyczepy z ogromnymi bilbordami i cztery mniejsze stelaże z plakatami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Aż pięć z nich należy do byłej wiceminister Iwony Michałek w rządzie Mateusza Morawieckiego. Niegdysiejsza posłanka Zjednoczonej Prawicy (której nie udał się start w wyborach do parlamentu z ramienia Trzeciej Drogi) ubiega się o mandat radnej z lokalnego komitetu.
Pytani przez nas torunianie śmieją się z widoku billboardów na Placu Cyrkowym. Uważają, że to prawdziwy "cyrk".
To jest cyrk na kółkach. Zakleili już całe miasto. Nic nie widać. Psują krajobraz. Takiej banerozy to by chyba Bareja nie wymyślił. Mam wrażenie, że pani Michałek wejdzie mi do mieszkania - mówi nam kobieta, która mieszka w okolicznym wieżowcu, przy ul. Łyskowskiego.
Z kolei kierowcy, z którymi rozmawialiśmy, skarżą się na postępowanie kandydatów. Wskazują, że przez duże przyczepy ustawiane "gdziekolwiek" trudno jest np. zauważyć nadjeżdżającą karetkę.
Zasłonili cały zakręt i szczęśliwi. W czasie wichur te ich nieszczęsne plakaty stanowią zagrożenie dla kierowców i pieszych. Do tego nie widać nadjeżdżających karetek czy radiowozów, które często podróżują tą drogą. Ja bym zakazał stawiania przyczep i wieszania plakatów - mówi pan Damian, mieszkaniec toruńskiej Skarpy.
Politolog: Takie działania dają efekty
W rozmowie z o2.pl politolog i znawca marketingu politycznego dr Wojciech Peszyński wyjaśnia, że działania kandydatów nie są przypadkowe. W opinii naukowca Wydziału Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie UMK w Toruniu "intensywna kampania terenowa daje efekty".
Im bardziej intensywna jest kampania w terenie, tym kandydat może liczyć na lepszy wynik. Te działania nie są przypadkiem. Smutne jest to, że kandydaci jednocześnie znacznie przekraczają limity finansowe kampanii. PKW nie ma jak tego kontrolować, a demokracja powinna stwarzać równe warunki dla wszystkich podmiotów - zauważa dr Peszyński.
Naukowiec podkreśla, że w 2011 roku Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem sędziego Andrzeja Rzeplińskiego odrzucił zmiany w Kodeksie wyborczym. Te zakazywały używania dużych billboardów w czasie kampanii wyborczej.
Nie zmienia to faktu, że niektóre polskie miasta ograniczają "banerozę". Tak jest np. w Katowicach, gdzie nie można wieszać swoich materiałów na lampach, barierkach czy przystankach. Toruń nie poszedł jednak za tym przykładem.
Okazuje się, że problem z nadmiarem plakatów mieli też w krajach zachodniej Europy. We Francji krążyły dowcipy o licznych billboardach, pojawiających się na ulicach miast. W pewnym momencie powiedziano "dość".
Francuzi mieli problem z banerami. W końcu zakazano kampanii bilbordowych, a największy poster może mieć maksymalnie 1,5 metra kwadratowego. Ja jestem zwolennikiem rozwiązań z krajów skandynawskich. Tam każdy kandydat ma równe warunki ekspozycji, a w przestrzeni publicznej prezentowany jest tak samo. Nie ma "banerozy" - mówi dr Peszyński w rozmowie z o2.pl.
Czy kandydat ma szansę na sukces, bez obklejania ulicy plakatami? Naukowiec, który wraz z matematykiem dr. Danielem Strzeleckim stworzył poradnik wyborczy i kompendium wiedzy o wyborach, ma wątpliwości.
Radny bez dużego nazwiska czy początkujący samorządowiec zginie w dużym okręgu bez banerów. Nie będzie w stanie skutecznie wypromować nazwiska. Takie szanse ma znany kandydat, z ugruntowaną pozycją w dużych jednostkach samorządu terytorialnego, albo kandydat z małej gminy, który może opierać kampanię na relacjach społecznych - kończy ceniony politolog.
Przypomnijmy, że wybory samorządowe odbędą się w najbliższą niedzielę 7 kwietnia. Wybierzemy swoich przedstawicieli do rad sejmików, powiatów, gmin oraz prezydentów, burmistrzów i wójtów.
Marcin Lewicki, dziennikarz o2
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.