Los Ukrainy pozostaje nieznany. Wciąż istnieje duże zagrożenie konfliktem. Wojna oznaczałaby nie tylko ofiary w rozumieniu doraźnym, lecz także mogłaby poważnie zachwiać równowagą kilku państw czy wręcz regionów. Wśród krajów, które musiałyby liczyć się z dużymi problemami, jest np. Egipt. A może i cały Bliski Wschód.
Taką wizję przedstawił były ambasador RP w Iraku i Arabii Saudyjskiej Krzysztof Płomiński. Dlaczego akurat Egipt? Z nieoczekiwanego powodu: jest ogromnym importerem ukraińskiego zboża. Jak opisuje portal gospodarz.pl, tylko we wrześniu ubiegłego roku egipski państwowy operator kupił 240 tys. ton ukraińskiej pszenicy.
Kolejne 60 tys. ton Egipcjanie dokupili z Rosji. We wcześniejszych miesiącach również dokonywali zakupów zboża. Duże ilości pszenicy trafiały do kraju piramid m.in. z Rumunii, ale także z Rosji. Warto przypomnieć, że Ukraina jest jednym z największych eksporterów zbóż w Europie. Do końca grudnia ub. roku sprzedała 32,2 mln ton (!).
Nikt nie zakłada, że z powodu ewentualnej wojny Egipcjanie zaczną głodować, jednak wizja konfliktu zbrojnego Rosji i Ukrainy powinna być dla rządzących krajem wojskowych dużym źródłem niepokoju. W Egipcie stopa bezrobocia utrzymuje się na dość wysokim poziomie, szczególnie, jak podaje Obserwator Finansowy, wśród młodych osób.
Przy obniżeniu poziomu życia, wywołanego zmniejszeniem ilości żywności - a co za tym idzie wzrostem jej cen, łatwo więc byłoby o pogorszenie nastrojów społecznych. Egipt stanowi "zwornik" między krajami Bliskiego Wschodu a północną Afryką. A ten region Krzysztof Płomiński wskazuje jako potencjalne kolejne źródło destabilizacji. A przecież Egipt graniczy także z zachowującym dotąd bardzo ostrożne stanowisko wobec kryzysu rosyjsko-ukraińskiego Izraelem.
Uchodźcy i podgrzewanie Afryki
W rozmowie z o2.pl były ambasador przekonuje, że niezależnie od uwarunkowań związanych ze sferą bezpieczeństwa, kryzys ukraiński wpłynie również na podejście do międzynarodowych relacji gospodarczych. Dotychczas, jak mówi, współzależności Rosji z resztą Europy w tym zakresie koncentrowały się na sferze energetycznej. Nowe okoliczności zmuszają do przewartościowań.
Gdyby doszło do wojny na Ukrainie, Europa musiałaby liczyć się z falą uchodźców. Główny ciężar fali uciekinierów siłą rzeczy przyjęłaby na siebie Polska. W ciągu minionych 10 dni rząd zaczął sprawdzać, w jakie miejsca mogliby być kierowani ewentualni uchodźcy. Wojewodowie wydali stosowne polecenia samorządom. Co ma do tego Afryka?
Bodaj najgroźniejszą broń stanowi zdolność kreowania kryzysów migracyjnych. Dotyczy to zdestabilizowanej Libii, wraz z jej sahelskim sąsiedztwem, gdzie operują Wagnerowcy, a także Syrii. Rosjanie kontrolują tam znaczącą część pomocy humanitarnej dla milionów wewnętrznie przesiedlonych Syryjczyków, w tym powiązanych z ugrupowaniami ekstremistycznymi - ocenia ambasador w swoim poście poświęconym zagadnieniu na Facebooku.
Warto więc pilnie zwrócić wzrok ku Mali. Dwa dni temu francuski prezydent Emmanuel Macron ogłosił, że francuscy żołnierze w ciągu pół roku opuszczą kraj. Francuzi koordynowali na Mali działania przeciwko odradzającej się Al-Kaidzie. Francuzi się wycofują, ale terroryzm i terroryści pozostaną. A także rosyjscy doradcy wojskowi i najemnicy z tzw. Grupy Wagnera. W obliczu konfliktu w Europie Rosjanom nietrudno byłoby wywołać destabilizację Mali, a co za tym idzie - duży ruch migracyjny.
Kuszącym krokiem dla uciekających przed ewentualnym zagrożeniem byłaby np. Europa. A przecież "po drodze" jest także Libia, gdzie również silna jest rosyjska obecność wojskowa. Nietrudna do wyobrażenia staje się sytuacja, w której Rosjanie zaczynają więc kreować ruch migracyjny z północy Afryki w stronę Europy. Tak jak zrobili to kilka lat temu swoją interwencją w Syrii.
Jest jeszcze gaz
Wojna na Ukrainie może się także wiązać ze zmianami w polityce energetycznej i handlowej Europy. Prezydent Joe Biden zapowiedział, że jeśli Rosja uderzy na Ukrainę, to będzie to "koniec Nord Stream II". A to właśnie eksport gazu i ropy naftowej jest dla gospodarki rosyjskiej najważniejszy, bo zapewnia jej dopływ tak potrzebnych środków.
Rosja z jednej strony już dokonuje gospodarczego przeorientowania się na Chiny, co widać po wymianie handlowej. Europa zaś coraz bardziej przychylnym okiem spogląda na kraje Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej jako na alternatywę energetyczną. Ugruntowanie tego kierunku wymagałoby jednak większej stabilności regionu, w którym wciąż to nie Europa, a USA odgrywają główną rolę, niezależnie od wpływów rosyjskich – mówi o2.pl ambasador.
Tu zaś Płomiński upatruje wyzwanie dla Europy. W rozmowie z o2.pl przekonuje, że rola Bliskiego Wschodu w globalnej rywalizacji energetycznej ulega obecnie umocnieniu wraz z oczekiwanym wkrótce powrotem do gry Iranu, który posiada drugie na świecie zasoby gazu i czwarte ropy naftowej. Nie wolno też, jak mówi dyplomata, zapominać o potencjale jego sąsiadów, w tym Kataru oraz Arabii Saudyjskiej, wchodzącej również na rynek gazu (niezależnie od możliwości eksportowych USA).
Obecnie głównym odbiorcą bliskowschodnich surowców energetycznych są Chiny i inne potęgi azjatyckie, ale w zmieniającej się sytuacji obszar ten staje się również szczególnie newralgicznym komponentem bezpieczeństwa energetycznego UE. Plany jego połączenia z regionem europejskim siecią gazociągów i ropociągów istnieją od dawna, ale na przeszkodzie ich realizacji stanęła trwająca od 30 lat destabilizacja regionu. Również w tym przypadku w Brukseli i w stolicach europejskich potrzebne są głębsze przemyślenia, o ile kraje producenckie nie mają być skazane na rynki azjatyckie, a Europa na zachowanie dominującej roli dostaw z kierunku wschodniego - przypomina ambasador.
Kryzys na Ukrainie niesie zatem wiele wyzwań i problemów. Wojskowych, ekonomicznych i społecznych. Gdyby doszło do realnej wojny, mogłaby ona być pierwszym klockiem domina, przewracającym kolejne.