Kopalnia Turów okazała się kością niezgody w relacjach polsko-czeskich. W Bogatyni właściciele niektórych lokali postanowili zakomunikować, że nie będą obsługiwać Czechów i wychodzi na to, że trzymają się tego postanowienia. Na własnej skórze przekonał się o tym pochodzący z Czech dziennikarz Filip Harzer. O tym, jak został wyproszony z lokalu, w którym chciał zjeść obiad opowiedział "Gazecie Wyborczej". Wywiad z Harzerem przeprowadziła też Wirtualna Polska, można go przeczytać TUTAJ.
Mówię po polsku, jednak pracownica lokalu chyba po moim akcencie od razu rozpoznała, że jestem Czechem. Zapytała, czy nie widziałem tabliczki, że w tym lokalu Czesi nie są obsługiwani. Dopytywałem dlaczego. Tłumaczyła, że taka jest decyzja szefa, który najpewniej pracuje w kopalni - mówi "Gazecie Wyborczej" dziennikarz Filip Harzer.
Dziennikarz musiał więc opuścić słynny lokal. W rozmowie z "Wyborczą" powiedział, że postanowił wtedy porozmawiać z mieszkańcami, co myślą na ten temat. Choć nie wszyscy byli skorzy do rozmowy, Harzerowi udało się porozmawiać z pracownikiem kopalni Turów. Miał on stwierdzić, że błąd leży po stronie polskiego rządu, który "zaspał" problem, a nieobsługiwanie Czechów jest przesadą.
Jednak Polacy nieco się powstydzili sytuacji, która miała miejsce w Bogatyni. Gdy tylko dziennikarz napisał o zajściu na Twitterze, dostał wiele zaproszeń na obiad od osób, którym nie spodobało się podejście właścicieli rozsławionego antyczeskiego baru.