Afera z ucieczką sędziego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego na Białoruś rozgrzała wyobraźnię. Szczególnie wobec tego, że sędzia zajmował się m.in. rozpatrywaniem odwołań od decyzji o wydaniu poświadczenia bezpieczeństwa. Jeśli miał dostęp do całości akt, to szkody, jakie może wyrządzić będą olbrzymie.
Zacznijmy od rzeczy podstawowych. Sędzia Szmydt był pracownikiem WSA w Warszawie. W życiorysie ma też m.in. pracę w Krajowej Radzie Sądownictwa (czy też tzw. neo-KRS - powołanej przez PiS, nieuznawanej przez część sędziów) oraz był negatywnym bohaterem "afery hejterskiej". Polegała ona na szkalowaniu części sędziów przez innych i puszczaniu do prawicowych mediów ściśle kontrolowanych "przecieków" na temat tych, których pognębić chciała ekipa rządząca.
Tak czy inaczej, ucieczka sędziego Szmydta na wschód jest prawdziwą katastrofą. Z jednej strony dlatego, że miał dostęp do bardzo wrażliwych i cennych wywiadowczo materiałów, a z drugiej - dysponuje rozległą wiedzą o środowisku politycznym i sędziowskim w Polsce. To kapitał nie do przecenienia dla potencjalnego przeciwnika.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Katastrofa wisi w powietrzu
Aby zrozumieć, z czym mamy do czynienia, zwróciliśmy się z pytaniami do przedstawicieli służb i środowiska prawniczego. Z tego, co ci mówią w rozmowach z o2.pl, wyłania się obraz katastrofy. Przede wszystkim dlatego, że jako sędzia, Szmydt mógł mieć dostęp do całości materiałów, na podstawie których odmawiano wydania poświadczenia bezpieczeństwa.
W mojej ocenie on mógł mieć dostęp do ankiet i materiałów, które stanowiły podstawę do odmowy wydania poświadczenia. To jest decyzja administracyjna, więc jako sędzia zapewne miał wgląd w dokumenty - mówi, zastrzegając anonimowość, czynny prokurator.
Ankieta bezpieczeństwa osobowego to jeden z najpilniej strzeżonych materiałów służb specjalnych. Znajdują się w niej wszystkie możliwe dane kandydata, bądź osoby będącej w zainteresowaniu służby specjalnej: poczynając od stanu zdrowia, do najbardziej wrażliwych, intymnych sekretów. Dla wrogiej służby specjalnej takie dane to skarb: można sprawdzić, kto jest oficerem, kto zajmował się rozpracowaniem danej sprawy albo ocenić, jaki materiał nacisku można wykorzystać np. do szantażu. Wypłynięcie takich informacji na zewnątrz jest problemem samo w sobie. Jeśli trafią one do obcych służb, można mówić o katastrofie.
Miał ten dostęp. Dla służby specjalnej to złoto - mówi były oficer wywiadu i dyplomata pracujący w przeszłości na Białorusi płk Andrzej Olborski.
Dużo pracy przed ABW
Oficer dodaje, że w jego ocenie Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego czeka dużo pracy. Odpowiedzialna za kontrwywiad największa polska służba specjalna powinna sprawdzić, w jakich sprawach orzekał Szmydt i jak duża może być skala wycieku.
Mam nadzieję, że wcześniej weszli na niego i dlatego uciekł. Nie wycofuje się maszyny do produkcji złotych jaj - podkreśla płk Olborski.
Tyle że jeśli Szmydt wymknął się ABW, to ta powinna mieć teraz olbrzymiego "kaca moralnego". Raz, bo nie zareagowała, a dwa - bo zasadnym będzie w tym miejscu pytanie, skąd Szmydt miałby wiedzę o tym, że jest w zainteresowaniu kontrwywiadu? Jeżeli np. miał przeciek, że dookoła niego zaczyna zaciskać się pętla, to mógł on wypłynąć z samego ABW. A to oznaczałoby zinfiltrowanie Agencji przez obcą służbę, choćby białoruskie KGB. W Agencji powinny rozdzwonić się teraz sygnały alarmowe.
"Szmydtów może być więcej"
Inne pytania stawia jeden z sędziów, z którymi rozmawiamy. Zdaniem naszego rozmówcy istotnym jest, jakie zabezpieczenia były w kancelarii tajnej warszawskiego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Jeśli nie było w niej kamer, to Szmydt mógł do takiej kancelarii wejść i zrobić zdjęcia wszystkiego, czego chciał.
Stąd, upraszczając, należałoby zadać pytanie, co sędzia wywiózł ze sobą w telefonie. Jeżeli poznał choćby dane oficerów wywiadu lub kontrwywiadu, jest to potencjalnie bezcenne źródło informacji dla tych, którzy są jego "gospodarzami". O wiele cenniejsze, niż Emil Czeczko, żołnierz, który dwa lata temu uciekł na Białoruś.
Mleko się rozlało i służby powinny sprawdzić każdą sprawę, w której on orzekał. To, co się wydarzyło, jest wierzchołkiem góry lodowej. To służby są od zakresu działania obcej agentury w Polsce. Takich Szmydtów może być więcej. Nad tym powinno pracować obecnie pół kontrwywiadu. Zastanawiająca jest także reakcja środowiska sędziowskiego, którego działania są co najmniej - nazwijmy rzecz delikatnie - bardzo opieszałe - dodaje stołeczny prokurator.
- On był blisko władz, był wklejony w środowisko polityczno-medialne. To, co widział i wie, może posłużyć służbom przeciwnika. Do prowadzenia typowań, tworzenia portretów psychologicznych, naprowadzeń - przekonuje ppłk Arkadiusz Olejniczak, były funkcjonariusz Agencji Wywiadu.
Warto zarazem dodać, że sędziowie, zgodnie z Ustawą o Ochronie Informacji Niejawnej, nie podlegają postępowaniom kontrolnym. Co z kolei przekłada się na dostęp do informacji niejawnej. Być może zdarzenie z Tomaszem Szmydtem da impuls do zmian w systemie prawnym, które sprawią, że ta luka w systemie ochrony informacji zostanie załatana.
Pytanie, kto miałby robić sprawdzenia i poświadczenia sędziom, pozostaje bez odpowiedzi. ABW - na której spoczywa to w przypadku cywilów - jest i tak przeciążona obowiązkami. A przecież jest jeszcze cały segment sądownictwa wojskowego, które powinno być objęte nadzorem Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Tak czy inaczej - przed polskimi służbami bardzo wiele pracy.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.