Przypomnijmy: w zeszłym tygodniu dwa białoruskie śmigłowce naruszyły przestrzeń powietrzną Polski. Szybko ją co prawda opuściły, ale w mediach rozpętała się burza, czy reakcja polskich władz była należyta. Do polskiego MSZ w trybie natychmiastowym została wezwana chargé d’affaires ambasady Białorusi, ale nie złożyła żadnych wyjaśnień.
Tydzień po tym incydencie Dowództwo Generalne zamieściło wymowne zdjęcie w mediach społecznościowych. Widać na nim żołnierza przy granicy z Białorusią, uzbrojonego w przenośny przeciwlotniczy zestaw rakietowy Piorun.
Przygraniczny Piorun nocą. Przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe (ppzr) Piorun przeznaczone są do zwalczania nisko lecących statków powietrznych takich jak samoloty, śmigłowce i drony - czytamy w opisie posta.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Płk Maciej Matysiak: "Chcecie brykać, to mamy sposób przeciwdziałania"
Wcześniej nie było informacji o tym, że żołnierze przy granicy są uzbrojeni w Pioruny. Dlaczego więc teraz Dowództwo Generalne to ujawnia? Były wiceszef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, obecnie ekspert Fundacji Strapoints płk Maciej Matysiak podkreśla w rozmowie z o2.pl, że Pioruny nie zostaną zapewne wykorzystane.
Wszyscy wiemy, że nikt nie będzie strzelał, ale takimi akcjami – zdjęciami, hasłami, memami nawet – buduje się w społeczeństwie przekaz, że wojsko działa i, w razie potrzeby, jest zdolne do odpowiedzi - stwierdził płk Matysiak.
- To coś takiego, jak wysłanie snajperów dwa tygodnie temu. Bo informacja jest jasna: chcecie brykać, to mamy sposoby przeciwdziałania. Ale tu nie ma kinetyki, nie stawiamy ich tam z zadaniem strzelania - dodał.
Wspomniani snajperzy pojawili się na pograniczu pod koniec lipca.
Białoruskie śmigłowce w Polsce. Co mówią przepisy?
Płk Matysiak wyraźnie zaznaczył, że "nikt nie będzie strzelał". Ustawa o ochronie granicy państwowej z zeszłego roku mówi, że strzały paść mogą. Ale pod kilkoma warunkami. Zajrzyjmy więc do aktu prawnego, który to normuje. Tam założenia działań wobec takich sytuacji jak tydzień temu zostały dość jasno wyartykułowane.
"Obcy wojskowy statek powietrzny, który przekroczył granicę państwową albo wykonuje lot w przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej bez zezwolenia (...) oraz obcy cywilny statek powietrzny, który przekroczył granicę państwową niezgodnie z przepisami ustawy (...) może być wezwany przez państwowy organ zarządzania ruchem lotniczym do opuszczenia przestrzeni powietrznej Rzeczypospolitej Polskiej; odpowiedniej zmiany kierunku lub wysokości lotu; lądowania na wskazanym przez ten organ lotnisku; wykonania innych poleceń, mających na celu zaprzestanie naruszania przestrzeni powietrznej" - mówi akt prawny.
Jeśli statek powietrzny/pilot nie zastosuje się do powyższego, może zostać przechwycony. "Przechwycenie" polega na nawiązaniu z nim łączności i kontaktu wzrokowego oraz naprowadzeniu go na właściwy kierunek lub wysokość lotu albo wymuszeniu lądowania na wskazanym lotnisku.
Jeśli i to nie zadziała, można otworzyć ogień. Może to zrobić np. "przechwytujący" - oddać strzały ostrzegawcze, a w ostateczności zniszczyć. Jeśli zaś obcy statek powietrzny dokonuje działań zbrojnych, na jego pokładzie nie ma ludzi (jest to dron), lub jeśli może być wykorzystany do ataku o charakterze terrorystycznym - można strzelać bez sięgania po wszystkie środki opisane wyżej.
"Wielka gra w kotka i myszkę"
Opublikowane w poniedziałek zdjęcie z granicy należy rozpatrywać jako wiadomość, z tym że, jak zaznacza płk Matysiak, jest to przekaz skierowany bardziej do wewnątrz - do polskiego odbiorcy. Co nie zmienia faktu, że prowadzący rozpoznanie polskiej granicy Białorusini też to widzą. I znając, jak należy sądzić, polskie akty prawne w tym zakresie, zastanowią się dwa razy, zanim podejmą działania zaczepne. Lub prowokacyjne.
Jak przekonuje płk Matysiak, Białorusini i Rosjanie grają na podniesienie poziomu stresu. Ich prowokacyjne działania - przemieszczenie na Białoruś bojowników Grupy Wagnera, prowokacje, naruszenie naszej przestrzeni powietrznej - mają doprowadzić do powolnego podnoszenia napięcia w polskim społeczeństwie i budowania atmosfery zagrożenia.
To wielka gra w kotka i myszkę. Ale ten przekaz jest dobry. Medialnie potrzebne są hasła - konkluduje oficer.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.