Tragedia wydarzyła się w minioną niedzielę, 25 czerwca ok. godz. 13 przy plaży Ballycroneen w pobliżu Cork (Irlandia). Gdy Joanna zauważyła, że jej syn Stanisław zaczyna tonąć, rzuciła się do morza, aby mu pomóc.
10-latka udało się jej dociągnąć do pobliskich skał, niestety sama została porwana przez silny prąd morski. Chłopca zabrali z wody ratownicy ze śmigłowca. Joannie pomocy udzieliły służby wodne. Jednak gdy Polkę wyciągnięto na brzeg, nie dawała już oznak życia.
34-latkę przetransportowano do szpitala w Cork, gdzie lekarze stwierdzili zgon. Okolice plaży Ballycroneen słyną z silnych prądów morskich.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak informują irlandzkie media, 34-letnia Polka pochodziła ze Strzyżowa w województwie podkarpackim. W Irlandii mieszkała od kilku lat wraz z mężem i dwójką dzieci w niewielkiej miejscowości Cloyne na wschód od Cork.
Czytaj także: Jesteś na L4? ZUS zapowiada kontrole
Joanna była z wykształcenia masażystką. Wcześniej prowadziła swój gabinet masażu. Była zatrudniona też w spa. Polka i jej najbliżsi byli bardzo zintegrowani z lokalną społecznością. Znajomi i sąsiedzi Joanny bardzo przeżyli jej śmierć. Mąż 34-latki i jej syn są wioślarzami w amatorskiej drużynie East Ferry Rowing Club.
"Składamy najszczersze kondolencje Maciejowi, jej partnerowi, Stanisławowi, synowi, Zofii, córce oraz całej dalszej rodzinie i przyjaciołom" - napisali na Facebooku znajomi z drużyny wioślarskiej.
"Nasze myśli i modlitwy są ze wszystkimi, których dotknęła tragiczna wiadomość. Joanno, spoczywaj w pokoju" - czytamy na profilu East Ferry Rowing Club.