Dramatyczne wydarzenia z Poznania wstrząsnęły Polską. Okazuje się, że chwile wcześniej podobna tragedia mogła rozegrać się we Wrocławiu. Gdy młode małżeństwo chciało wjechać do garażu podziemnego, zauważyło kłęby czarnego dymu wydobywającego się z bramy.
Do niepokojących scen doszło we wrocławskim bloku przy ul. Miarki, na dwie godziny przed tragicznym wybuchem w Poznaniu. Na miejsce natychmiast udały się zastępy straży pożarnej, które przystąpiły do akcji.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wozy straży pożarnej nie mieściły się na ulicy, bo zarządca budynku nie mógł znaleźć kluczy do bramy wjazdowej. Doszło też do awarii systemu alarmowego i mieszkańcy nie dostali na czas informacji o pożarze.
Pobiegliśmy po psa i kota do domu, zanim jeszcze przyjechała straż. Obawialiśmy się, że w trakcie akcji nie wejdziemy do mieszkania - mówili w rozmowie z dziennikarzami "Faktu" mieszkańcy wrocławskiego bloku.
Strażacy musieli ewakuować cały blok. Okazało się, że ogień rozprzestrzenia się w pobliżu piwnic, które sąsiadowały z garażem podziemnym. Całe szczęście, mieszkańcy nie przechowywali w środku niebezpiecznych materiałów. Gdyby tak było, dramat byłby możliwy.
Skończyło się na strachu i niewielkich stratach
Chociaż zdarzenie wyglądało dramatycznie, udało się uniknąć ofiar i wielkich strat. Strażacy oszacowali je na kwotę 20 tys. zł.
Przypuszczalna przyczyna pożaru to możliwe zwarcie instalacji elektrycznej. Dochodzenie prowadzi policja, a starty oszacowaliśmy na ok. 20 tys. zł - przekazał "Faktowi" asp. Wojciech Walens, rzecznik wrocławskich strażaków.
Do zwarcia mogła doprowadzić wypływająca z piwnicy woda. Zagrożenie poważnymi skutkami pożaru było bardzo wysokie.
Mieszkańcy z Wrocławia podkreślają w rozmowie z "Faktem", że zaraz po informacji o wybuchu w Poznaniu dostawali telefony od zaniepokojonych bliskich. Wiele osób myślało, że dramat rozegrał się właśnie we wrocławskim bloku.