Ulewne opady, rzeki występujące z koryt i kolejne miasteczka zalane przez żywioł. Tak wygląda obecnie sytuacja w Czechach, Austrii, Słowenii, Polsce, Niemczech, Rumunii oraz na Słowacji. Groźny niż genueński, który zagościł w Europie Środkowej, przyniósł ulewy i kataklizm pustoszący wsie i miasteczka. Tak samo jak w 1997 oraz 2010 roku.
W najgorszej sytuacji są obecnie Czesi, którzy walczą już dwie doby z ulewami. Sytuacja powodziowa jest bardzo poważna, wiele miasteczek zostało już ewakuowanych. Woda zalewa kolejne, na razie nie jest w stanie jej zatrzymać żadna siła.
Czeska Służba Hydrometeorologiczna (ČHMÚ) ostrzega przed kolejnymi falami opadów i na bieżąco monitoruje sytuację w całym kraju. A ta jest bardzo trudna, o czym o2 opowiedzieli pani Marketa i pan Marek, polsko-czeskie małżeństwo mieszkające w Brnie. Drugie największe miasto Czech jest zagrożone i walczy z nadchodzącą falą powodziową.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak podają w sobotę czeskie media, z powodu koszmarnej pogody w kraju nawet 9500 gospodarstw domowych pozostaje bez dostępu do prądu. Przyczyną awarii linii wysokiego napięcia są głównie połamane drzewa i wiejący wiatr, który towarzyszy trwającym od 48 godzin ulewom. Czesi walczą z żywiołem i mówią wprost o powtórce z 1997 roku.
Na razie nie widać paniki, ludzie nie rzucili się do sklepów, życie wygląda normalnie. Ale kontaktujemy się z rodziną na północy kraju, gdzie sytuacja jest naprawdę trudna. O deszczach i powodzi mówią bez przerwy w telewizji i radiu, ludzie czekają na kolejne prognozy, kontaktują się z rodziną oraz znajomymi w całym kraju - mówi o2 pan Marek.
W Brnie sytuacja jest w zasadzie stabilna, choć przepływająca przez drugie największe czeskie miasto Svratka już dawno przekroczyła stan alarmowy i zaczyna zagrażać okolicy. Na razie rzeka jest pod kontrolą, ale deszcz wciąż pada i fala powodziowa pojawi się za kilkanaście, może kilkadziesiąt godzin.
- Pada i ma padać w kolejnych godzinach, to pewne - przyznał pan Marek. On i jego rodzina mieszkają w tej części miasta, którego wysoka woda nie dotknie. Ale prognozy ekspertów mówią jasno, może zostać zalane Stare Brno, czyli pełna zabytków dzielnica, która leży w dolinie Svratki. Tutaj mieszka niemal 20 tysięcy ludzi, wszyscy w pobliżu rzeki.
Zagrożone są w zasadzie całe Czechy, a prognozy nie napawają optymizmem. Padać ma jeszcze przez kilkadziesiąt godzin, o ile synoptycy dziś się nie mylą. - Wszyscy mówią, że to dopiero się zaczyna i że najgorsze przed nami. Jesteśmy przygotowani, ale mówią, że będzie gorzej niż w 1997 roku. Mamy nadzieję, że nie będzie tak źle - dodaje pani Marketa.
Pochodzi z Jesenik - blisko zagrożonych powodzią po polskiej stronie Głuchołazów i Prudnika - gdzie sytuacja także jest fatalna. Jest w kontakcie z rodziną, która zadbała o bliskich i krewnych na terenach zalanych przez wodę.
Najgorzej jest w Mikulovicach, gdzie w 1997 roku woda zabrała połowę miasteczka. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie tak źle, choć wody będzie więcej. Czy jesteśmy gotowi? W to chyba nie wierzę, ludzie czekają na to co będzie. Mam nadzieję, że budynki wytrzymają, bo mieszkańców ewakuowali już z naszych okolic - przyznała.
Cały dzień oglądam wiadomości, mówią o opadach i sytuacji powodziowej w zasadzie bez przerwy. Sytuacja jest trudna w całej Europie, ale u nas jest chyba najgorzej. Ma padać jeszcze trzy, może cztery dni. Rozmawiałam z moimi koleżankami z pracy, już szykują się do ewakuacji. W wielu miejscach w całym kraju nie ma prądu, pojawiła się woda, ludzie muszą opuścić domy - dodaje w rozmowie z o2 Czeszka.
Czeska instytucja Povodi Odry i jej stacje pomiarowe o 15 w sobotę pokazywały w przygranicznych Mikulovicach prawie 200 metrów sześciennych na sekundę wody płynącej rzeką Białą Głuchołaską. To już tylko o krok do poziomu maksymalnego w lipcu 1997 roku: wówczas zmierzono, że niewielką rzeką płynęło nawet 240 metrów sześciennych wody - informowała "Nowa Trybuna Opolska".
Polacy i Czesi są tutaj zjednoczeni w walce z żywiołem, który - tak samo jak przed trzema dekadami - spustoszył okolicę. Sęk w tym, że część prognoz wskazuje, że tym razem niż genueński przyniesie jeszcze masywniejsze opady. Więc także więcej wody w okolicznych rzekach, które właśnie zalewają miasteczka i wsie po obu stronach granicy.
Nie wiemy, czy i kiedy nadejdzie powódź. W wielu miejscach woda już zalała okolice, ciężko przewidzieć, co wydarzy się w kolejnych godzinach. Nic już w zasadzie nie możemy zrobić. Przekonamy się wszyscy, co zmieniło się w Czechach przez ostatnich 30 lat - konkluduje pan Marek.
Na sytuację z Brna spogląda ze spokojem, w Czechach próżno szukać śladów paniki. Ale ludzie nie wierzą też w cud, który może uratować ich dobytek przed wielką wodą. To może być dla naszych sąsiadów powódź stulecia i tak coraz śmielej mówią o kataklizmie władze. Na pełnych obrotach pracują służby, zalane tereny odwiedził prezydent Petr Pavel.
- Miałem nawet wybrać się do miasta i zobaczyć, jak wygląda sytuacja, ale pogoda jest po prostu fatalna. Zostajemy w domu i gramy w planszówki - dodał nasz rozmówca.