Obywatele Kazachstanu mają dość. We wtorek 4 stycznia protestujący pojawili się na ulicach niemal wszystkich dużych miast Kazachstanu. Manifestujący sprzeciwiali się rosnącym cenom paliwa. Żądali ich natychmiastowego obniżenia oraz odejścia z polityki szefa Rady Bezpieczeństwa kraju Nursułtana Nazarbajewa.
Władze postanowiły reagować wobec buntu protestujących. Na ulicach pojawiły się wojsko i oddziały służb specjalnych, które interweniowały wobec manifestujących. Mundurowi użyli przeciwko nim gazu oraz granatów hukowych. Protestujących to jednak nie zniechęciło. W największym mieście kraju Ałmatach zatrzymano ponad 200 osób.
W odpowiedzi na ostre protesty władze zaczęły nawet blokować internet. Użytkownicy informowali o problemach w korzystaniu z mediów społecznościowych, w tym również najpopularniejszych platform takich jak m.in. Facebook. Prezydent Kasym-Żomart Tokajew zapewniał początkowo, że rząd nie upadnie oraz ostrzegł obywateli, że ich działania są nielegalne.
Wszystko zmieniło się 5 stycznia - w środę prezydent poinformował, że przyjął dymisję rządu. Dymisja gabinetu była jednym z postulatów protestujących. Prezydent obarczył rząd winą za destabilizację sytuacji ekonomicznej w kraju.
Protesty spowodowały wprowadzenie stanu wyjątkowego w Ałmatach. W styczniu cena skroplonego gazu wzrosła w Kazachstanie do 120 tenge (1,12 zł) za litr, podczas gdy jeszcze na początku zeszłego roku wynosiła 38 tenge (35 gr) za litr. Podwyżka wywołała ogromne oburzenie wśród Kazachów.
Czytaj także: Ile w kopertę po kolędzie? Ksiądz odpowiedział wprost