Do tragedii doszło rankiem 15 czerwca w Solcu nad Wisłą w powiecie lipskim. 16-letnią Weronikę obudził gwiżdżący czajnik. Kiedy nastolatka weszła do kuchni, zobaczyła leżącą na podłodze babcię, z którą mieszkała. Kobieta prawdopodobnie straciła przytomność w trakcie robienia kawy. Wnuczka natychmiast zadzwoniła po pomoc.
Z relacji mamy Weroniki wynika, że kiedy 16-latka zadzwoniła na 112, dowiedziała się, że do 66-letniej kobiety nikt nie przyjedzie. Dyspozytor w trakcie niemal 4-minutowej rozmowy miał bowiem stwierdzić przez telefon, że seniorka nie żyje.
Córka mówiła, że operator przez telefon stwierdził, że mama nie żyje. I kazano jej dzwonić do przychodni, w której się ostatnio leczyła. Po to, żeby wypisali kartę zgonu – relacjonuje Kinga, mama 16-letniej Weroniki w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Po jakimś czasie pani Kinga przyjechała do domu swojej mamy z lekarką, która zajmowała się 66-latką. Doktorka stwierdziła zgon i wypisała kartę.
Nie wiem, na jakiej podstawie operator numeru alarmowego stwierdził, że mama nie żyje. Nie chcę nawet myśleć, że mogła jeszcze wtedy żyć - mówi rozżalona córka seniorki w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Marta Solnica, dyrektorka Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego, podkreśla, że "nigdy nie możemy być do końca pewni, gdy ktoś zgłasza nam informację o czyjejś śmierci. Chyba że objawy są ewidentne, jak np. plamy opadowe".
Rodzina planuje zgłosić sprawę do prokuratury. "Gazeta Wyborcza" skontaktowała się ws. stwierdzenia śmierci 66-latki przez telefon z biurem prasowym wojewody mazowieckiego. Ustalono, że rozmowa została przeprowadzona w sposób niewłaściwy.
Po odsłuchaniu rozmowy dyspozytora medycznego z osobą zgłaszającą z 15 czerwca br., wnioskujemy, że rozmowa została przeprowadzona w sposób niewłaściwy. Wobec osoby przyjmującej zgłoszenie zostały wyciągnięte konsekwencje i została ona ukarana - poinformowało "GW" biuro prasowe wojewody mazowieckiego.