Do zdarzenia doszło przy ulicy Ciołkowskiego w Białymstoku. Czytelniczka portalu bia24.pl., będąc w drodze do pracy, zauważyła dwójkę dzieci ubranych w piżamy i z "kołderkami pod pachą".
"Idziemy do tatusia"
Na zewnątrz było ciemno. Podjeżdżam do nich i pytam: czy coś się stało, co tutaj robią o tak wczesnej godzinie? One odpowiadają "idziemy do tatusia, on mieszka przy ul. Waryńskiego". To nie był ten kierunek, dzieciaki szły w stronę Dojlid. Wyszłam z samochodu i zaczęłam je pytać o to co się wydarzyło. Przyznały się, że uciekły z domu, z rodziny zastępczej, bo nie chciały tam przebywać, bo wolałyby być z ojcem - relacjonuje pani Joanna.
Kobieta zaczęła rozmawiać z dziećmi i przekonywać je do kontaktu z policją lub pogotowiem. Udało jej się to dopiero po dłuższej chwili. Zadzwoniła na numer alarmowy i wezwała pomoc.
Policjantka, która przyjechała na miejsce zdawała się znać historię tej rodziny. Porozmawiała chwilę z kobietą, która ją wezwała, a następnie wykonała telefon do matki dzieci i powiedziała, że są bezpieczne. Z relacji pani Joanny wynika, że najprawdopodobniej nie był to pierwsza interwencja.
Przekazałam funkcjonariuszce, co mówiły mi dzieci, że wcześnie wyszły z domu, uciekły, może warto wezwać pogotowie w takiej sytuacji. Policjantka odpowiedziała mi, że "nie będzie mi Pani mówić, co ja mam robić" - mówi Joanna.
Portal w rozmowie z policją potwierdził, że na pewno doszło do takiego zdarzenia. Nie ujawniono jednak żadnych szczegółów. Po kilku dniach powiedziano kobiecie, że MOPR wie już o sprawie, ale nie może przekazać na ten temat żadnych informacji.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.