Według Sergatskovej wiosną 2022 roku reporterzy na Ukrainie stanęli przed trudnym wyborem: relacjonować ludziom, co się dzieje, rzucić pracę, aby ratować siebie i swoich bliskich, uciekać z kraju lub iść na front.
Był to dosłownie wybór między dziennikarstwem a śmiercią. Bardzo trudny wybór. I wielu doprowadził do śmierci. Tylko w pierwszym miesiącu inwazji na pełną skalę zginęło 13 dziennikarzy, w tym niezależny dziennikarz rosyjski. Wśród zabitych i rannych jest wielu moich przyjaciół i znajomych. Niektórzy mieli szczęście, przeżyli i pracują dalej - podkreśla portal Meduza.
Czytaj także: Oto scenariusz dla Ukrainy. Niemcy nie mają wątpliwości
W trzecim roku inwazji Ukraińcy zaczęli przenosić irytację związaną ze złymi wiadomościami na dziennikarzy, którzy im je przynoszą. Tak twierdzą przedstawiciele ukraińskiego rynku medialnego, z którymi rozmawiała Meduza. Sami pracownicy mediów stanęli w czasie wojny przed wieloma nierozwiązalnymi dylematami etycznymi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wiosną 2022 roku ukraińskie media wspierały oficjalnego Kijów i osobiście prezydenta Władimira Zełenskiego. Dziennikarze praktycznie nie krytykowali decyzji władz. Jednak już kilka miesięcy później sytuacja uległa zmianie.
Z przerażeniem zdaliśmy sobie sprawę, że wojna trwa, ludzie giną, ale skorumpowani urzędnicy nie zniknęli - mówi rozmówca Meduzy w kierownictwie jednej z niezależnych ukraińskich publikacji.
Wielu dziennikarzy śledczych spierało się wówczas, w jaki sposób mogą nadal wykonywać swój zawód, nie szkodząc Ukrainie. W efekcie większość z nich doszła do wniosku, że o nadużyciach władzy trzeba mówić bez względu na wszystko.
Bo po pierwsze korupcja jest bezpośrednim zagrożeniem dla ludzi na froncie, bo jeśli czegoś nie otrzymają, wzrasta szansa na przegraną wojny. Po drugie, jeśli ludzie dowiedzą się o rzeczywistej skali problemu dopiero po zakończeniu wojny, odpowiedzialność spadnie na media. I po trzecie, ta wojna trwa po części dlatego, że wybraliśmy demokratyczną ścieżkę rozwoju i staramy się jakoś wszystko zmienić - mówi jeden z Ukraińców.
Szokujące relacje dziennikarza
Ukraińscy dziennikarze zaczęli pisać prawdę i zaczęły się dla nich problemy. Przykład? 14 stycznia 2024 r. kilku mężczyzn w kapturach przybyło do domu dziennikarza śledczego Jurija Nikołowa.
Zaczęli walić w drzwi mieszkania, grożąc, że "wyślą Nikołowa na front". Po wyjściu nieznanych osób dziennikarz odkrył, że do jego drzwi przyklejone były kartki z napisami "zdrajca" i "uchylający się od poboru, idź służyć w wojsku".
Nikołow jest współzałożycielem i redaktorem publikacji "Nasze Groshi" ("Nasze pieniądze"), która specjalizuje się w dochodzeniach antykorupcyjnych. Ich publikacje doprowadziły do unieważnienia ponad 70 przetargów i pozwoliły Ukrainie zaoszczędzić 1,2 miliarda dolarów.
To Nikołow był autorem śledztwa w sprawie kradzieży w Ministerstwie Obrony Ukrainy, po którym kilku urzędników, w tym minister Aleksiej Reznikow, straciło stanowiska, a Rada Najwyższa wprowadziła bardziej przejrzysty system zamówień obronnych.
Film, nakręcony przez nieznane osoby, które próbowały włamać się do mieszkania dziennikarza, został po raz pierwszy opublikowany na anonimowym kanale Telegramu "Card Office" (100 tys. subskrybentów).
Filmowi towarzyszył komentarz: "wojsko" przybyło z frontu, aby "przekazać porządek obrad pewnemu słynnemu "dziennikarzowi".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.