W czwartek 5 maja "Biełsat" poinformował o tym, że Emil Czeczko w końcu został pochowany. Spoczął na polskim cmentarzu wojennym na Boałorusi, na którym spoczywają żołnierze polegli w wojnie polsko-bolszewickiej w 1919 roku. Na grobie złożono wieńce w barwach flag Polski i oficjalnej, czerwono-zielonej flagi Białorusi.
Na pochówek czekał ponad 1,5 miesiąca. Dyrektor Systemowego Centrum Praw Człowieka, Dzmitryj Bialakou, który wynajął Polakowi mieszkanie, a także zaoferował zatrudnienie, podawał, że przyczyną zwlekania z pochówkiem mają być wątpliwości dotyczące okoliczności śmierci dezertera, o czym pisaliśmy.
Jego zdaniem polski dezerter był "świadkiem w kluczowych sprawach" i mógł się czuć zagrożony. Białoruski Komitet Śledczy nie wykluczał też zamordowania polskiego zbiega, a organy śledcze prawdopodobnie kontaktowały się z ambasadą i matką 24-latka.
Zwłoki polskiego dezertera zostały znalezione 17 marca br. w mieszkaniu, które wynajmował w Mińsku. Mężczyzna miał się powiesić.
Śmierć E. Czeczko to dowód na bezwzględność zbrodniczego reżimu Łukaszenki. Jednocześnie tragiczny koniec, do którego doprowadziła decyzja o dezercji i zdradzie Ojczyzny - pisał o tym zdarzeniu rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn.
Na Białorusi Czeczko występował publicznie, m.in. w białoruskich mediach państwowych, oskarżając polskie władze o zbrodnie na nielegalnych migrantach. Twierdził m.in., że podczas służby na granicy "był zmuszany do zabijania ludzi". Wcześniej Sąd Rejonowy w Olsztynie skazał żołnierza na sześć miesięcy więzienia za przemoc wobec własnej matki. Kary nie odbył, ponieważ uciekł na Białoruś.
Karolina Sobocińska, dziennikarka o2.pl