Anastazja Trofimowa, rosyjsko-kanadyjska reżyserka, spędziła siedem miesięcy z rosyjskim batalionem wojskowym we wschodniej Ukrainie, gdzie dokumentowała codzienne życie żołnierzy. Przygotowany przez nią materiał miał na celu ukazanie osobistych motywacji młodych ludzi, którzy zdecydowali się dołączyć do inwazji na Ukrainę, przedstawiając ich nie tylko jako bojowników, ale również osoby zmagające się z wewnętrznymi dylematami.
Jednym z powtarzających się wątków w dokumentacji jest zagubienie wśród żołnierzy co do sensu samego konfliktu.
Tutaj wszystko jest takie mylące, nie wiem nawet, za co walczymy - mówi jeden z żołnierzy w filmie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Krytyka "Russians at War" i odpowiedź reżyserki
To właśnie brak szczegółowego przedstawienia działań zbrojnych i konsekwencji rosyjskiej inwazji wywołał ostrą reakcję ze strony krytyków. Zarzucają oni, że film Trofimowej nie dostarcza rzetelnego obrazu tego, co dzieje się w Ukrainie, pomijając masową skalę zniszczeń i cierpienia, jakie niesie za sobą rosyjska agresja.
Na konferencji prasowej w Wenecji, Trofimowa, pytana o zbrodnie wojenne, odpowiedziała, że żołnierze, z którymi spędziła siedem miesięcy, byli "zwykłymi ludźmi", i dodała, że nie widziała żadnych zbrodni podczas swojego pobytu.
Rozumiem, że istnieje wiele raportów o zbrodniach wojennych, i właściwie, myślę, że w zachodnich mediach rosyjscy żołnierze kojarzeni są teraz wyłącznie z nimi, ponieważ nie było innych historii. To jest inna historia i taka była rzeczywistość, którą oni przeżywali - odpowiedziała reżyserka.
Słowa reżyserki oraz sam dokument wywołały natychmiastowy sprzeciw ze strony ukraińskiego środowiska artystycznego.
Słowo przeciwko słowu
Ukraińska producentka, Darya Bassel, której film dokumentujący cierpienie Ukrainy pt. "Songs of Slow Burning Earth" również miał premierę w Wenecji, ostro skrytykowała decyzję o pokazaniu filmu Trofimowej. Bassel określiła go jako "zniekształcony obraz rzeczywistości, który szerzy fałszywe narracje".
Możemy się tylko cieszyć za nią [Trofimową], że miała szczęście nie być świadkiem żadnych zbrodni wojennych. Niestety, tysiące Ukraińców nie miało tyle szczęścia - napisała Bassel w poście na Facebooku po obejrzeniu filmu.
Kontrowersje wokół dokumentu Trofimowej podsyciły debatę na temat etyki tworzenia filmów w Rosji oraz na okupowanych przez nią terytoriach. O ile w Ukrainie zagraniczni reporterzy mogą w miarę swobodnie podróżować na front, to w Rosji dostęp do niezależnych dziennikarzy jest ściśle ograniczony, a wybrane osoby mają możliwość uczestniczenia jedynie w zorganizowanych i kontrolowanych wizytach prasowych - podaje The Guardian.
Czytaj więcej: Duży problem Rosjan. Znów ponoszą ogromne straty na froncie.
Trofimowa broniła swojej decyzji o nakręceniu filmu, podkreślając, że brakowało ludzkiego oblicza tych, którzy biorą udział w wojnie.
Punkt widzenia rosyjskich żołnierzy rzadko jest słyszany i uważam, że ważne jest, aby zobaczyć ludzi przez mgłę wojny: zobaczyć tragedię, jaką ona niesie, oraz dostrzec ludzi jako ludzi, poza politycznymi czarno-białymi narracjami i wojenną propagandą - argumentowała reżyserka.
Zupełnie innego zdania są ukraińscy krytycy, w tym Bassel. Twierdzą, że dokument nie oddaje odpowiedzialności rosyjskich żołnierzy za ich działania. Wskazują, że film przedstawia ich bardziej jako ofiary, pomijając fakt, że są oni aktywnymi uczestnikami agresji na niepodległe państwo.
Ważne jest, aby pamiętać, że ci ludzie dołączyli do armii, która najechała niepodległe państwo, wielu z nich dobrowolnie. Czy ich zbrodnie są mniej znaczące tylko dlatego, że twierdzą, że nie wiedzą, dlaczego biorą udział w tej wojnie? - zapytała Bassel.
"Russians at War" wywołał szeroką dyskusję, w której ścierają się różne punkty widzenia na to, jak należy dokumentować wojnę i jak przedstawiać jej uczestników. Film Trofimowej, choć prezentuje osobistą perspektywę, pozostaje kontrowersyjny, gdyż – według wielu – pomija kluczowe elementy tragedii, jaka rozgrywa się na ukraińskiej ziemi.