O sporym szczęściu może mówić pewna rodzina z Karoliny Północnej w Stanach Zjednoczonych. Po niedzielnym powrocie z kościoła w jej samochodzie doszło bowiem do nagłego pożaru, który objął dziecięcy fotelik. W pojeździe nie znajdowała się żadna osoba, a unoszący się z niego dym jako pierwszy zobaczył sąsiad.
To on był także pierwszą osobą, która za pomocą węża ogrodowego rozpoczęła próbę ugaszenia pożaru. Na miejsce natychmiast wezwana została także straż, która po uporaniu się z ogniem przystąpiła do oględzin, aby ustalić, co mogło go wzniecić.
Wynik tych poszukiwań zaskoczył jednak nie tylko właścicieli auta, ale także i samych strażaków. Jak podaje DailyMail, powodem pożaru była bowiem zlokalizowana pod fotelikiem książeczka dla dzieci z niewielką baterią guzikową.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niebezpieczne zapalenie się baterii z książeczki dla dzieci
Zdaniem strażaków, pozostawiona w trakcie upału bateria przegrzała się, co doprowadziło do jej samozapłonu. Podkreślił również, że coraz powszechniejsze stosowanie przez producentów baterii litowo-jonowych jest sporym problemem dla strażaków. Są one bowiem znacznie bardziej narażone na przegrzanie oraz potencjalne samozapłony.
Incydent z Karoliny Północnej bardzo szybko odbił się szerokim echem w Stanach Zjednoczonych. Swoje stanowisko w tej sprawie zabrał m.in. producent wspomnianych książeczek dla dzieci, który zaprzeczył, że jego firma wykorzystuje baterie litowo-jonowe.
Nasze elektroniczne książki dla dzieci sprzedały się w milionach egzemplarzy i nie było żadnych incydentów. Wykorzystujemy w nich baterie alkaliczne, a nie litowo-jonowe, jak podano — cytuje oświadczenie firmy DailyMail.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.