Girzyński był gościem porannej rozmowy w TVN24. Usłyszał pytanie o aferę mailową, która od kilku miesięcy trawi polską scenę polityczną. Nieoczekiwanie, Girzyński stwierdził, że stoją za nią... polskie służby specjalne.
Trzeba być wielce naiwnym, żeby uważać, że to rosyjskie służby specjalne dopadły do skrzynki ministra Dworczyka i wypuszczają maile. To z całą pewnością są polskie służby - stwierdził poseł.
W rozmowie z o2.pl stwierdził, że "każdy ma prawo do wyciągania własnych opinii z faktów, które widzi i słów, które słyszy".
Poseł komentuje
Dotychczas, rząd do afery mailowej odnosił się niechętnie. Pojawiały się informacje, że za wyciekiem mają stać rosyjskie służby specjalne. Rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych, Stanisław Żaryn, wskazał nawet konkretną grupę hakerów, którzy mieli dopuścić się ataku.
Dotąd tylko dwóch polityków potwierdziło autentyczność maili: Patryk Jaki i Jacek Sasin.
Inaczej widzi sprawę Girzyński. Co jednak miałoby przemawiać za spiskiem i udziałem polskich służb w operacji? Zapytaliśmy o to o posła.
Doświadczenie i praktyka historyka, który przeglądał archiwa polityczne w Polsce, Francji i Wielkiej Brytanii. Żadne służby, mając takie informacje, nie wypuszczają ich bez sensu i korzyści dla siebie - stwierdził Girzyński.
Poseł dodał, że każdy ma prawo do wyciągania własnych wniosków i opinii ze słów, które słyszy i faktów, które widzi. Stwierdził, że on również "wyraził swoją opinię, popartą przekonaniem".
Podkreślił również, że opiera ją na wnioskach, wyciągniętych z lektury akt policji francuskiej, inwigilującej polską emigrację w tym kraju. Chodzi, jak mówi, o akta z lat 1945-1957, dotyczące półmilionowej, mocno komunizującej emigracji polskiej, skupionej w dwóch departamentach. Co miał na myśli? Tego nie rozwinął, przekonując, że musi wracać do obowiązków.
Afera mailowa trwa od lata
Sprawa wycieku maili rządowych rozpoczęła się latem. Jako pierwszy opisał ją Onet. Początkowo na jednym z komunikatorów internetowych a następnie na stronie internetowej zaczęły pojawiać się maile, wymieniane rzekomo między premierem a ministrami rządu, urzędnikami państwowymi i innymi politykami. Jako pierwsze pojawiły się maile szefa Kancelarii Premiera, Michała Dworczyka. Ujawnione zostały setki maili.
Dworczyk oddał się do dyspozycji premiera. Mateusz Morawiecki nie przyjął jednak dymisji szefa swojej kancelarii. W połowie listopada pojawił się zaś raport firmy z branży cyberbezpieczeństwa, który wskazywał na udział w białoruskich służb specjalnych w aferze.
Dymisji za aferę - przynajmniej oficjalnie - nie było. Z KPRM odeszły jednak dwie osoby: doradzający premierowi płk Krzysztof Gaj i szef Departamentu Cyberbezpieczeństwa KPRM, Robert Kośla.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.