W powiecie głubczyckim 14 września ogłoszono pogotowie przeciwpowodziowe dla wszystkich gmin. Po kilkudniowej walce z żywiołem w najtrudniejszej sytuacji znalazły się m.in. miejscowości Chomiąża, Krasne Pole i Opawica.
Woda zalała domy i w kilka chwil zabrała mieszkańcom dorobek ich życia. Uszkodziła też m.in. świetlice i place zabaw, zniszczyła drogi oraz mosty. W poniedziałek, 16 września rozpoczęto szacowanie strat. Już teraz wiadomo, że odbudowa tego, co zostało uszkodzone, potrwa wiele lat.
Według nto.pl, w Chomiąży woda oszczędziła jedynie trzy domy, a zalanych zostało ponad 60 budynków. Zdaniem mieszkańców wsi, doświadczonych powodzią w 1997 r., teraz sytuacja była jeszcze trudniejsza.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przyszło tragicznie szybko, nikt się tego nie spodziewał. Ci co przeżyli tutaj 97., pamiętają, że to szło wolno. Wtedy w Opawicy już zalewało, u nas jeszcze nie. Teraz szybko przybywało z godziny na godzinę. W sobotę o 4. rano wody było tak jak teraz, a w przeciągu trzech godzin już była na drodze. Woziłem piasek to przynajmniej zabezpieczyliśmy ludziom wejścia do chałup – mówi nto.pl sołtys Chomiąży.
Powódź z 1997 r. wspominają również mieszkańcy Krasnego Pola. Zarówno wtedy, jak i teraz, większość mieszkańców mimo zagrożenia postanowiła pozostać w swoich domach. – (...) Tak jak w 1997 roku woda wystąpiła z koryta przy moście w Lenarcicach. Zostaliśmy w naszych domach jak na wyspie, rzeka opływała nas z dwóch stron – relacjonuje nto.pl sołtys wsi.
Powódź w powiecie głubczyckim. Służby działały opieszale?
Pan Jacek, jeden z mieszkańców Chomiąży i ojciec dwójki małych dzieci, zarzuca służbom opieszałość i brak zainteresowania. Jego rodzina ewakuowała się dzięki pomocy prywatnej osoby.
Fala do nas dotarła około 11.00. Od razu dzwoniłem do służb, że potrzebuję pomoc, bo jestem sam z dwójką małych dzieci. Niestety żadna pomoc nie dotarła. Chodziło mi o ewakuację. Dopiero prywatna osoba dżipem, przez pola, dotarła do nas i udało się wywieźć dzieci. Byłem tutaj w sobotę, niedzielę, ale nikt tutaj nie zaglądał, nie pytał, nie patrzył co się u nas dzieje. Jedynie kilka razy przelatywał helikopter – twierdzi mężczyzna.
Podobne głosy słychać również w okolicznych miejscowościach. Zdaniem jednego z mieszkańców Opawicy, ludzi pozostawiono samym sobie na kilka godzin. – (...) Od 7 rano do 13 pracowaliśmy sami. Sto worków miałem swoich, drugą setkę miał sąsiad. Resztę nam dowozili. Dopiero później dołączyli do nas strażacy – przekonuje rozmówca nto.pl.