Dramatyczne zdarzenie w centrum Warszawy miało miejsce w nocy z 24 na 25 lutego na ul. Żurawiej. Jak ustalił "Fakt", 25-letnia Białorusinka została zaatakowana przez 23-letniego mężczyznę. Napastnik miał nóż w ręku. Dusił swoją ofiarę, a gdy ta straciła przytomność, zdarł z niej ubranie i zgwałcił.
Mężczyzna po wszystkim odjechał tramwajem do domu. Porzuconą kobietę znalazł nad ranem na schodach dopiero ochroniarz, który akurat szedł do pracy. Choć jak wynika z ustaleń dziennika świadkami zdarzenia było kilka osób, nikt nie ruszył z pomocą. Poszkodowana kobieta trafiła do szpitala, jest w stanie ciężkim.
Napastnik został zatrzymany w mieszkaniu. Jak informował RMF FM, jego partnerka była zaskoczona tym, jakie czyny mu się zarzuca. Sprawca usłyszał zarzuty związane z usiłowaniem zabójstwa kobiety na tle rabunkowym i seksualnym. Grozi mu od 15 lat więzienia do dożywocia.
Zobacz również: Seria wybuchów w Warszawie. Co się dzieje?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gwałt w Warszawie. Nikt nie reagował, biegły wyjaśnia
Kilka osób przechodziło w miejscu, w którym dokonywano gwałtu. Dlaczego nikt nie zatrzymał napastnika lub chociaż nie zadzwonił na policję? - To jest typowe - wyjaśnił w rozmowie z "Faktem" dr Jerzy Pobocha, psychiatra i biegły sądowy.
Takie zjawisko badali psycholodzy amerykańscy, nazwali je: "Dlaczego ja?". W takiej sytuacji, jeżeli jest więcej osób, to ludzie uważają, że ktoś inny powinien się tym zająć (...) Kto się rzuci na człowieka z nożem? Przecież to jest pewna śmierć. Jest instynkt samozachowawczy, który każe nam trzymać się od takich sytuacji z daleka - tłumaczy biegły.
Nie tylko czynniki psychologiczne są odpowiedzialne za taki stan rzeczy. Pobocha wskazał także polskie prawo.
W Polsce status świadka prawdy w czasie procesu jest taki, że lepiej nie mówić. Świadek musi podawać swoje dane personalne, oprawca zna jego adres itd. Do tego u nas te przepisy są takie, że jakby na przykład ktoś zaatakował takiego napastnika i jemu nie daj Boże coś by się stało, to wtedy ten broniący jest bandytą, a nie bandyta. I to się nie zmieni, dopóki przepisy prawne się nie zmienią, tak jak to jest w USA czy innych krajach, gdzie ten, który walczy o sprawiedliwość, jest usprawiedliwiony - zauważa psychiatra.
Pobocha uważa, że potrzebne są zmiany w prawie. Zastanawia się jednocześnie, dlaczego nikt nie zadzwonił chociaż na numer 112. - Można było wezwać policję, ale to często się wiąże z przesłuchiwaniem, bytnością w sądzie, straceniem wielu godzin. A ludzie są wygodni - uważa psycholog.