Władysław Kosiniak-Kamysz objął w rządzie Donalda Tuska resort obrony. Przejął go po mającym wielkie plany Mariuszu Błaszczaku, który zapowiadał budowę "najsilniejszej armii lądowej Europy". Wśród planów Błaszczaka znajdowało się też zwiększanie liczebności armii - nawet do 300 tys. żołnierzy.
Czytaj też: Pułapka Błaszczaka. "Możemy te dywizje mnożyć"
Błaszczak planował tworzenie kolejnych dywizji. Reklamował to głośno, mówiąc o docelowo sześciu związkach taktycznych, niekoniecznie licząc się z możliwościami. Tak finansowymi, jak i demograficznymi. Zwracanie przez media uwagi na te czynniki było przez poprzednie kierownictwo MON traktowane z wrogością.
Następca Błaszczaka na fotelu szefa resortu ma świadomość, że armię trzeba rozwijać. Wydaje się jednak, że Kosiniak-Kamysz podchodzi do tematu nieco bardziej racjonalnie niż Mariusz Błaszczak. W rozmowie ze stacją Polsat zapowiedział powiększenie armii do 220 tys. żołnierzy z końcem roku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Plany Kosiniaka-Kamysza. Możliwe czy nie?
Czy takie plany są realne? Po części tak, choć niebezpiecznie blisko im do "kreatywnej księgowości". Wszystko sprowadza się do tego, jak liczyć. Szef sejmowej Komisji Obrony Narodowej Andrzej Grzyb uważa, że jest to liczba możliwa do osiągnięcia.
Dziś musimy przyjąć pewne kalkulacje i założenia i programować siły zbrojne. Według prezentacji, którą pokazano podczas obrad sejmowej Komisji Obrony Narodowej, ten plan jest realny. Ale wszystko zależy od skali odejść z armii, możliwości awansowych i wspomnianej już demografii - mówi o2.pl polityk.
Redaktor naczelny branżowego portalu "Dziennik Zbrojny" Mariusz Cielma przypomina, że minister Błaszczak chciał budować armię liczącą 300 tys. żołnierzy. Z tym że plany te były rozłożone w czasie. W rozmowie z o2.pl stwierdził, że nie miał przekonania, by nawet resort obrony traktował poważnie te zapowiedzi.
- Być może, podsumowując wszystko - żołnierzy zawodowych, Dobrowolnej Zasadniczej Służby Wojskowej (DZSW), studentów szkół wojskowych i WOT - zbliżaliśmy się pod koniec ubiegłego roku do 200 tys. żołnierzy. Jak słyszeliśmy na Komisji Obrony Narodowej, zawodowych żołnierzy miało być ok. 131 tys. - mówi Cielma.
Jeżeli rozkręci się program aktywnej rezerwy, to pewne szanse [na zbudowanie armii liczącej 220 tys. żołnierzy] są, ale i pozostaje wielki znak zapytania, pamiętamy przecież sytuację z Narodowymi Siłami Rezerwy, których nigdy nie udało się doprowadzić do oczekiwanego stanu 20 tys. Może ministrowi Kamyszowi uda się zbliżyć do 220 tys. żołnierzy, ale wpierw musi zatrzymać odejścia młodych stażem żołnierzy - mówi Cielma.
Według Cielmy, mówiąc o armii składającej się z 220 tys. żołnierzy pod koniec roku, Kosiniak-Kamysz wlicza do stanów armii także aktywną rezerwę. Cielma nie zakłada, by wiele więcej udało się uzyskać z DZSW, a wielu żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej przechodzi do służby zawodowej. Jeśli, jak twierdzi, ta rezerwa aktywna będzie przez ministra wliczana do sił zbrojnych, to może się to uda.
Ale sądzę, że jesteśmy na granicy wydolności - kończy dziennikarz.
Z kolei Andrzej Grzyb dodaje, że na sprawę trzeba też patrzeć racjonalnie. Musimy, jak przekonuje, zdawać sobie sprawę, jakie są realne możliwości przy mało sprzyjającej demografii.
W tym obszarze musi istnieć jakiś konsensus, choćby minimalny - armia musi rosnąć, a jej zdolności w zakresie umiejętności żołnierzy i wyposażenia trzeba poprawiać. Dziś musimy przyjąć pewne kalkulacje i założenia i programować siły zbrojne - dodaje poseł.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.