Krzysztof Jackowski dość biernie podchodzi do tematu zaginięcia Iwony Wieczorek. Dziewczyna zniknęła w nocy z 16 na 17 lipca 2010 roku, krótko po tym, jak w pojedynkę opuściła klub w Sopocie.
Dokładnie o 3:07 kamera zarejestrowała skręcającą w promenadę Iwonę Wieczorek. Po drodze dziewczyna dzwoniła do znajomych, z którymi była na imprezie. Po 4:00 jej telefon był już nieaktywny. Po raz ostatni nagrała ją kamera przy wejściu nr 63 na plażę w Gdańsku Jelitkowie. Właśnie tam ślad po Wieczorek się urywa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co potem stało się z kobietą? Tego nie wiadomo do dziś. W sprawie Iwony bardzo powściągliwy jest Krzysztof Jackowski. Dlaczego? Portal "Pomponik" postanowił to zweryfikować. Jasnowidz wyjaśnił, że od tego tematu "bije negatywna energia". Ocenił poza tym, że ze wznowionego śledztwa nic dobrego nie wyniknie.
Nie będę komentował sprawy. Proszę o obejrzenie programu "Interwencja" z moim udziałem i wyciągniecie wniosków - podsumował profeta.
Krzysztof Jackowski wyrzucił książkę o Iwonie Wieczorek
Niedawno Jackowski zasugerował, że książka o Wieczorek wprowadziła do jego domu złą energię. Jasnowidz mówił, że wręcz poczuł przymus wyrzucenia tej lektury.
Ujawnił ponadto, że w pewnym momencie jego pies zaczął się dziwnie zachowywać. - Podchodził do drzewa i lekko uderzał. Żona zaczęła płakać. Wtedy pani weterynarz nas zawołała. Powiedziała, że wyniki są wzorcowe, ale żółta plamka jej się w oczach nie podoba. Kazała przyjść w kolejny dzień. Powiedziała, że pies traci wzrok albo nie widzi. Nas to załamało. Wróciliśmy do domu i koszmar, żona położyła go na łóżko, a on był niemrawy. Pocieszałem żonę i w tym momencie skojarzyłem sobie ten sen. Przecież to mi się śniło. Co ja zrobiłem w tym śnie. Poszedłem do pokoju, wziąłem tę książkę - relacjonował, cytowany przez "Super Express".
Szedłem w kierunku śmietnika. Schodząc po schodach, przedarłem okładkę, podszedłem do śmietnika i powiedziałem: "Wszystka energia, która z tą książką jest związana, wyrzucam do śmietnika, nie chcę mieć z tym nic wspólnego." Wróciłem do domu i powiedziałem, co zrobiłem. Żona była obojętna na to. Leżała obok niego, ja się położyłem obok. Leżeliśmy z 20 minut. Raptem Albert się podniósł, zaczął wąchać, skoczył z łóżka. Zaczął chodzić, poszedł napić się wody, ale trafił w drzwi. I tak niepewnie powiedzieliśmy, że on widzi. (...) Najbardziej bałem się rana. A on był wesoły. Ganiał swój ogonek, jedliśmy śniadanie, wodził oczyma. Jest normalnie - podsumował Krzysztof Jackowski.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.