Była to jedna z największych i nie w pełni osądzonych zbrodni stanu wojennego. 40 lat temu, 16 grudnia 1981 r., siły bezpieczeństwa na rozkaz junty wojskowej gen. Jaruzelskiego brutalnie stłumiły strajk okupacyjny w kopalni "Wujek".
Czytaj także: Ceny w sklepach są astronomiczne. Przyślij nam paragon
Protest rozpoczął się po zatrzymaniu Jana Ludwiczaka, szefa zakładowej Solidarności. Do brutalnego ataku w kopalni najpierw wykorzystano czołgi, armatki wodne oraz wozy bojowe. Sforsowano mur, a następnie uzbrojone oddziały ZOMO wkroczyły na teren zakładu.
W sumie zginęło dziewięciu mężczyzn, a kilkudziesięciu zostało rannych. Wśród ofiar byli między innymi Andrzej Pełka (19 lat), Zenon Zając (22 lata), Józef Czekalski (48 lat), Krzysztof Giza (24 lata) czy Joachim Gnida (28 lat).
W tym dniu Jan P. oddał osiem strzałów. Były milicjant z plutonu specjalnego ZOMO nigdy jednak nie stanął przed sądem.
Jan P. ścigany jest listem gończym. Od wielu lat mieszka u naszych zachodnich sąsiadów i przyjął nawet obywatelstwo niemieckie.
Niemcy mówią "nie"
Jak podaje portal dw.com, w sierpniu 2020 roku polski sąd wydał kolejny Europejski Nakaz Aresztowania ws. Jana P.. Ale niemiecka prokuratura znowu odmówiła ekstradycji. Nawet nie przesłuchuje podejrzanego. Wskazuje na niemieckie prawo, które ma zastosowanie wobec obywatela Niemiec, i przedawnienie zarzutów.
Ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o IPN wprowadziła trwałe nieprzedawnianie się zbrodni komunistycznych. Dlatego zarzuty stawiane Janowi P. przez polskie organy ścigania nie podlegają przedawnieniu - podkreśla prokurator Dariusz Pasik.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.