Ojciec Paweł Tkaczyk to zakonnik, któremu udało się uciec z Mariupola wraz z setką innych ewakuowanych osób. Konwój, którym jechał, był jedynym, który opuścił miasto we wschodniej Ukrainie. "Jestem głęboko przekonany, że nasza ewakuacja z Mariupola była cudem, czuwał nad nami Bóg" - powiedział w rozmowie z "Radiem Watykańskim".
Duchowny zdał wstrząsającą relację z ucieczki z Mariupola. Niewiele brakowało, a ewakuowana ludność padłaby ofiarą wrogich wojsk, które stanęły im na drodze. Pomógł sołtys z sąsiedniej wioski. Na szczęście nie była to pułapka. Wyjazd z Mariupola paulin zalicza do najcięższych doświadczeń z całej ucieczki.
Kolejne posterunki nas przepuszczały, przejechaliśmy kilka kilometrów. Jednak na kolejnym punkcie Rosjanie nas zatrzymali. To był najcięższy moment, bo człowiek uświadomił sobie, że jest w pewnej pułapce, że oni jedynie czekają nocy, żeby wszystkich ludzi rozstrzelać, bo to jest ich taktyka, żeby później winę zrzucić na ukraińskie wojska. To był w sumie najcięższy moment, bo człowiek poczuł się bezradny - relacjonuje o. Tkaczyk.
Jedyna taka ewakuacja z Mariupola. Ojciec Tkaczyk twierdzi, że to cud
Minęło trochę czasu zanim autokary ruszyły dalej. Z pomocą przybył mężczyzna, który okazał się sołtysem okolicznej miejscowości. "Niespodziewanie po południu pojawił się mężczyzna, który był sołtysem w sąsiedniej wiosce i poprosił wojskowych, żeby przynajmniej ludzi nie trzymać na zewnątrz, bo było bardzo zimno, tylko pozwolić im się schronić pod dachem" - wspomina o. Tkaczyk. Sołtys bardzo pomógł uchodźcom w ucieczce.
Zaproponował, że może nas zabrać do wioski, byśmy mogli przenocować w szkole czy domach. Separatyści dalej nie chcieli nas puścić. Wtedy wójt przekonał ich mówiąc, że jest to już ostatnia wioska, że tam się kończy droga i że dalej nie ma wyjazdu. (...) Potem wójt powiedział nam, że jest jedno wyjście, którym można się wydostać, żeby ominąć posterunek.
Jak relacjonuje o. Paweł Tkaczyk, w konwoju było ok. pół tysiąca ludzi. Jechali w stu samochodach, które nieznajomy mężczyzna skierował na odpowiednią trasę, tak, by ominąć posterunki rosyjskiej armii. "Mógł przecież pomyśleć: "Ruscy stoją, dalej kolumna samochodów, co mnie to interesuje" i pozostać obojętnym. On natomiast podszedł i zaproponował ludziom pomoc. My trochę się baliśmy, bo nie wiedzieliśmy, czy nie jest to pułapka typu, że wjedziemy do wioski, a tam flaga rosyjska powiewa" - mówi o. Tkaczyk.
Ale wyjścia nie było, zaryzykowaliśmy i było między nami postanowienie, że będziemy trzymać się kolumn, nikt się nie odłączy. (...) To co Rosjanie wyprawiali i wyprawiają w Mariupolu, woła o pomstę do nieba. (...) Uderzali w takie miejsca, żeby ludziom jak najbardziej zaszkodzić. Bombardowali domy wszystkim, co mieli – samoloty, artyleria, grady. Ostrzał trwał non stop z przerwami może do pięciu minut.
Zdaniem o. Tkaczyka, Rosjanie niszczą miasto, by złamać ludzi. Twierdzi, że gdy tylko żołnierze wrogiej armii przejmą Mariupol na dobre, "to zaczną tam robić czystki, czyli zabijać wszystkich, którzy są przeciwko nim. Oni z tym patyczkować się nie będą".
Czytaj także: Porażający widok. Ukraina czarną plamą na tle Europy
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.