Marta Abramczyk to dziennikarka. Przez lata mieszkała w Turcji. Tam studiowała i pracowała jako pilot wycieczek. Prowadzi własnego bloga ejbramsontour.pl, gdzie przybliża głównie kulturę Orientu. Kilka dni temu napisała tekst dla "Onet Podróże", w którym przyznała: "Jestem jednym z pierwszych dzieci uratowanych przez Fundację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy…".
Jak wspomina w swoim artykule, na świat przyszła w 1993 roku. Niewiele brakło, a dziś nie byłoby jej wśród żywych. Kiedy jej mama znalazła się na bydgoskiej porodówce, nikt nie przypuszczał, że urodzi chorą córkę. Dziewczynkę uratowały: czujność lekarzy i sprzęt przekazany przez WOŚP.
Cała ciąża przebiegała prawidłowo, co miesiąc sprawdzano odczyn Coombsa, który był bez zarzutu. Niestety na sali porodowej wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie - pisze Abramczyk.
Mamę dziennikarki Onet Podróże podpięto do aparatu KTG (rejestruje czynność serca płodu). Urządzenie to trafiło do szpitala dzięki pieniądzom zebranym w trakcie WOŚP. Maszyna pokazała, że tętno dziecka zanika...
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Lekarze w ostatniej chwili zdążyli przeprowadzić cesarkę. Wszystko dzięki wynikom z KTG, które zainteresowały jednego z nich - pisze Abramczyk.
Marta Abramczyk o swojej historii. Żyje dzięki WOŚP
Dziewczynka urodziła się w bardzo ciężkim stanie. Otrzymała tylko jeden punkt (na dziesięć) w skali Apgar za bijące serce. "Miałyśmy z mamą konflikt serologiczny, więc pierwsze, co przeżyłam na tym świecie, to transfuzja krwi" - wspomina dziennikarka. Jak dodaje, w dziewiątej godzinie życia znaleziono dla niej dawcę.
Kobieta pisze, że miesiąc spędziła pod respiratorem. Rodzice oglądali ją tylko przez szybę. W tamtym czasie nie powstało ani jedno jej zdjęcie. Sytuacja była niepewna. Modlono się o to, by przeżyła. W szpitalu lekarz ochrzcił ją imieniem Nadzieja. Wiele tygodni później, gdy wyszła do domu, odbył się jej drugi chrzest, tym razem w kościele.
To zdjęcie z mojego oficjalnego chrztu, bo pierwszy raz ochrzcił mnie lekarz imieniem Nadzieja. Teraz jestem Marta Nadzieja i dorosłam do tego, aby być dumna ze swojej historii. Dziękuję Wielka Orkiestro. Będę Wam pomagała do końca świata i jeden dzień dłużej! - pisze.
Kobieta w artykule dla "Onet Podróże" dodaje: "później wielokrotnie badano mnie sprzętem z serduszkami, a medycy nie mogli uwierzyć, że to ten jeden punkcik, któremu nikt nie dawał szans".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.