Kandydatura Tomasza Bocheńskiego na prezydenta Warszawy była ogromnym zaskoczeniem. Jeszcze przed jego ogłoszeniem w lutym, w mediach trwała giełda znanych nazwisk polityków związanych z PiS-em. Jak się jednak okazało, postanowiono postawić na nieznanego szerszej publice wojewodę mazowieckiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W różnych okolicznościach mówiło się lub pisało: "trzeba człowieka". Trzeba kogoś, kto weźmie to na siebie, kto podejmie się tak piekielnie trudnego zadania. Mamy kogoś takiego, tu, na tej sali - Tobiasz Bocheński - tłumaczył Jarosław Kaczyński przy ogłoszeniu kandydata na prezydenta Warszawy.
Czytaj także: USA ostrzega przed kolejną wojną. Padła data
Bocheński deklaruje, że nie należy do partii.
Tym bardziej zaskakująca była deklaracja Tomasza Bocheńskiego w porannej rozmowie z Gazetą.pl. Wspomniał on, że pomimo startu w wyborach na prezydenta stolicy z list PiS-u, nie należy do partii i nikt mu tego nie proponował. Nie wyklucza jednak, że kiedyś zwiążę się jakąś partią na stałe.
Jestem odpowiedzialnym politykiem, nie mówię, że całe życie będę bezpartyjny, ale do teraz jestem - wspominał w porannej rozmowie z Gazetą.pl.
Wiele osób nie wierzy jednak w bezpartyjność Bocheńskiego. Argumentują to tym, że decyzja by o najważniejsze stanowisko w Warszawie walczył nie tylko nieznany większości kandydat, ale także Łodzianin jest bardzo dziwna.
Nie brakuje głosów, że za tak dużym zaufaniem prezesa PiS do Bocheńskiego, ma stać jego żona. Kobieta była m.in. rzeczniczką byłego ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua. Zapytany o pomoc żony w otrzymaniu poparcia PiS w wyborach, Tomasz Bocheński stanowczo zaprzeczył.
Żona nie ma wpływu na moją karierę w tym sensie, że nie jest duchem za moimi plecami, która mną zarządza. Dzielę się z nią swoimi przemyśleniami, rozmawiamy i doradza mi. Myślę, że byłaby bardziej szczęśliwa, gdybym miał więcej czasu wolnego.