Szok po karambolu na drodze ekspresowej S7 nie mija. Przypomnijmy, że do piątkowego (18.10) dramatu doprowadził kierowca tira, który z impetem wjechał w stojące w korku pojazdy. W momencie zdarzenia 37-latek jechał ok. 95km/h.
W wypadku brało udział 21 samochodów. Cztery osoby zmarły (w tym dwójka dzieci). Dwie ofiary są w stanie ciężkim. Rannych zostało kilka innych osób. To jedna z największych katastrof na polskich drogach od lat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie wiadomo, jak doszło do zdarzenia. Prowadzący ciężarówkę Mateusz M. był trzeźwy. Nie był też pod wpływem środków odurzających i nie korzystał z telefonu. Ze wstępnych ustaleń prokuratury wynika, że z jakiegoś powodu nie zauważył aut stojących w korku.
Ekspert o wypadku na S7: być może myślami był gdzie indziej
Według byłego policjanta i eksperta ds. bezpieczeństwa w ruchu drogowym Marka Konkolewskiego jest to zadziwiające. Doświadczony funkcjonariusz uważa, że oznakowanie drogi jest bardzo dobre, a widoczność zwiększają czerwone światła hamowania pojazdów na jedni.
Czytaj także: Tragiczny wypadek na S7. Dotarli do świadka zdarzenia
Na tej drodze ekspresowej, dobrze oznakowanej, równie dobrze oznakowane były roboty drogowe, więc nie potrafię pojąć, jak bardzo zagapić musiał się ten kierowca tira, żeby nie dostrzec tej całej czerwieni przed nim. Samochody stojące w korku to jest w nocy po prostu ściana czerwieni, od świateł hamowania. Być może ten kierowca myślami był już zupełnie gdzie indziej - mówi Konkolewski w rozmowie z redakcją portalu onet.pl.
Jednocześnie Marek Konkolewski zaznacza, że dziwne nie jest natomiast to, że kierowca przepchnął pojazdy stojące w korku o ok. 200 metrów.
Przecież przy prędkości 90 km na godz. w ciągu jednej sekundy pokonuje się aż 25 metrów. Więc jeśli kierowca się zagapił i nie hamował, to 2-3 sek. takiego zagapienia się to jest pokonane 75 metrów przy wciąż pełnej prędkości. Do tego dochodzi czas reakcji, około jednej sekundy, więc przejechanie kolejnych 25 metrów plus droga hamowania - powiedział Konkolewski dziennikarzom Onetu.
Prokuratura w Gdańsku zarzuca kierowcy spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Grozi za to 15 lat więzienia. Dodajmy, że Mateusz M. nie przyznaje się do winy. Sąd zastosował wobec niego dozór. Nie przychylił się do wniosku prokuratury o areszt.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.