Od połowy listopada pojawiały się obawy analityków dotyczące możliwości kolejnego uderzenia na Ukrainę z Białorusi. Trwające tam ćwiczenia mobilizacyjne i dostawy rosyjskiego sprzętu wojskowego budziły niepokój, że Białoruś zdecyduje się dołączyć do działań wojennych.
Czytaj też: Białoruś szykuje atak? Oto ustalenia wywiadu
Otwarcie kolejnego frontu mogłoby być dla Ukrainy ogromnym wyzwaniem. Instytut Badań nad Wojną (ISW) stwierdził jednak, że atak z Białorusi jest "mało prawdopodobny". Istnieje jednak inne zagrożenie, które opisuje think tank - intensyfikacja działań Rosji na terenach północno-wschodniej Ukrainy.
ISW informuje o możliwości ataków i rajdów Rosji na tereny przygraniczne. Chodzi przede wszystkim o teren obwodu charkowskiego, być może także sumskiego. Miałoby to na celu skupienie sił obrony na północy kraju i odciągnięcie wojsk ukraińskich z terenu Donbasu, gdzie trwają ciężkie walki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Putin: wyeliminować możliwość ostrzału
We wtorek 1 lutego odbyła się wideokonferencja z udziałem Władimira Putina, podczas której omawiał on kwestie odbudowy infrastruktury w kilku rosyjskich obwodach granicznych. Chodzi o tereny Krymu oraz obwody biełgorodzki, briański i kurski. To tereny, na których ataki - czy to dywersyjne, czy z wykorzystaniem wyrzutni HIMARS - przeprowadzali już Ukraińcy.
We wtorek Putin postawił sprawę jasno - oświadczył, że zadaniem rosyjskiego departamentu wojskowego jest "wyeliminowanie możliwości ostrzału" tych terytoriów przez siły ukraińskie.
Mocno akcentujący to Putin miał także cel podprogowy. Chodziło o przypomnienie społeczeństwu o konieczności wojny z Ukrainą i dalszą mobilizację społeczeństwa do walki. A rozmiary kolejnej rosyjskiej mobilizacji mogą być większe, niż sądzono. Pojawiają się informacje, że nawet pół miliona nowych żołnierzy wczesną wiosną mogłoby ruszyć do walki.
Czytaj też: Liczba ofiar rośnie. Dramat na Krymie
Na tej samej wtorkowej wideokonferencji wicepremier Rosji Marat Chusnullin mówił o konieczności przesiedlenia mieszkańców regionów zagrożonych ostrzałami ukraińskimi. Na to potrzeba pieniędzy. I to niemałych, bo - jak podaje Radio Swoboda - niemal 9,5 mld rubli.
"Najbardziej prawdopodobny odcinek"
Czy rzeczywiście, jak sugeruje ISW, przesiedlenie mieszkańców miałoby na celu "oczyszczenie" przedpola dla rosyjskiej armii? Konrad Muzyka, analityk Rochan Consulting, przekonuje w rozmowie z o2.pl, że dowodów na koncentrację rosyjskich wojsk w tym regionie nie ma. Brakuje, jak mówi, choćby zdjęć satelitarnych. Nie potwierdzają tego także sami Ukraińcy.
To jest najbardziej prawdopodobny odcinek, na którym Rosjanie mogliby uderzyć. Trzeba pamiętać jednak, że oni też się uczą i koncentrują swoje oddziały poza obszarem frontowym. Tam, gdzie Ukraińcy nie dosięgną ich artylerią polową czy HIMRAS-ami. Możliwe jest też, że Rosjanie się rozproszyli i nie tworzą już miejsc koncentracji. Z tego względu oceniam, że jeśli do działań ofensywnych dojdzie, to nie zobaczymy takich działań jak w lutym ubiegłego roku - przekonuje Muzyka w rozmowie z o2.pl.
Zasadne jest pytanie o kształt takich działań. Nie wiadomo, jak mówi analityk, czy Rosjanie stworzą jedną główną oś natarcia i kilka pomocniczych, czy raczej będą starali się rozciągać linie ukraińskie na całej długości granicy. Być może zdecydują się uderzyć np. na odcinku zaporoskim albo w kierunku Łymania.
Nie ma dziś pewnych, przekonujących danych, które pozwalałyby stwierdzić, jak będą wyglądały ich działania. A przecież choćby w rejonie Kreminnej w obwodzie ługańskim przesunięto niedawno duże elementy elitarnych – przynajmniej w teorii – rosyjskich jednostek powietrznodesantowych. Co nie jest dobrym sygnałem dla Ukraińców, którzy i tak cofają się powoli z terenów, które udało im się zająć w ciągu ostatniego miesiąca lub dwóch. W ogóle informacja o wielkiej ofensywie Rosjan pochodzi ze źródeł ukraińskich. Nikt inny tego jak dotąd nie potwierdził. Nie widzimy wzmożonego przygotowania do wielkiego natarcia. Nie widać, jak rok temu, zdjęć satelitarnych, pokazujących wielkie ruchy jednostek - mówi dalej Muzyka.
Przypomina, że w pierwszej, ubiegłorocznej fali mobilizacji Rosjanie zmobilizowali 250-300 tys. rezerwistów. Teraz zaś ma być ich nawet pół miliona. Ale analityk podkreśla, że podobnie jak wyżej, wyliczenia te oparte są na danych ukraińskich. Tyle że mobilizacji nie ogłasza się z godziny na godzinę. Potrzeba do tego, jak przekonuje, dwóch rzeczy: ukazu prezydenta o mobilizacji, oraz ośrodków szkoleniowych, które będą w stanie przyjąć i wyćwiczyć nowych żołnierzy.
A z tym może być problem. Wydaje się, że rosyjski system mobilizacyjny nie będzie w stanie przyjąć dodatkowego pół miliona zmobilizowanych. Być może też, nauczeni doświadczeniem z ubiegłego roku, Rosjanie zdecydują się na zamknięcie granic, aby mniej potencjalnie zdolnych do mobilizacji obywateli mogło wcześniej uciec przed powołaniem - konkluduje Konrad Muzyka.
A jednak Charków?
Nieco innego zdania jest dr Marek Kozubel. Współpracujący m.in. z portalem Defence24 Kozubel prognozuje, że ofensywa ruszy, a główne uderzenie faktycznie może pójść na kierunku charkowskim z obwodu biełgorodzkiego.
Możliwe, że z Białorusi, obwodów briańskiego i kurskiego wyjdą uderzenia pomocnicze albo ataki o większym znaczeniu, jeżeli Rosjanie zbiorą tam dość sił i zasobów. Można oczekiwać kolejnej próby otoczenia zgrupowania ukraińskiego w Donbasie poprzez uderzenia z południowej części obwodu zaporoskiego oraz na obwód charkowski od północy - mówi o2.pl Kozubel.
Ocenia także, że Rosjanie będą chcieli sprowokować Ukraińców do rzucenia do walki sił rezerwowych. A co za tym idzie - związania ich walką, wykrwawienia i zniszczenia. A siły ukraińskie, nawet jeśli zima przyniosła lekkie zmniejszenie natężenia walk, nie są niewyczerpane. Nie wiadomo też, ile będą musieli czekać na nowy sprzęt, choćby czołgi z Europy Zachodniej.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.