Wiedząc czego szukać i jak pozyskać dane, można osiągnąć naprawdę wiele. Autor bloga Służby i Obywatel zwrócił się do warszawskiej Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska z prośbą o wydanie konkretnych dokumentów. Dyrekcja wydała je w trybie dostępu do informacji publicznej.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że dokumenty dotyczyły Służby Wywiadu Wojskowego. A konkretnie pola antenowego, należącego do służby, znajdującego się w podwarszawskim Chotomowie. Udostępnione zostały dokumenty dotyczące m.in. szczegółów technicznych anten.
Czy doszło tu do ujawnienia informacji, która powinna być objęta tajemnicą? Można postawić pytanie, czy znając typy anten, ich moc i specyfikację techniczną można z tych dokumentów dane, interesujące np. wrogą służbę specjalną/ Na pierwszy rzut oka wygląda to faktycznie jak zaniedbanie służby. Ale diabeł tkwi w szczegółach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jeden oficer powie "tak"
Autor bloga wystąpił do RDOŚ o wydanie raportów o oddziaływaniu przedsięwzięcia na środowisko. Chodzi o modernizację pola antenowego w podwarszawskim Chotomowie. Na polu stoją należące do Służby Wywiadu Wojskowego anteny, służące do prowadzenia m.in. łączności wojskowej. Anten ma być więcej. Jak można przeczytać w udostępnionym raporcie, teren "służy dla celów obrony narodowej".
Czy jest o co kruszyć kopie? Zdaniem wojskowego zajmującego się łącznością - nie. Powszechnie wiadomo, że w Chotomowie jest pole antenowe. A ich dane katalogowe można znaleźć w prospektach. I... to wszystko, co można wyszukać w udostępnionych raportach.
Anteny są obrotowe, logarytmiczne, jednego dnia mogą być skierowane na Moskwę, a drugiego na Mombasę. Nie widzę tu niczego, co mogłoby zagrażać bezpieczeństwu armii. One tylko odbierają i nadają informacje. Ale z całego pasma, które jest tutaj opisane. Do ich rozkodowania potrzebny jest odbiornik nastawiony na konkretną częstotliwość - mówi rozmówca o2.pl.
Dodaje zarazem, że RDOŚ "raczej nie ma kancelarii tajnej", dlatego też miałby problem z przechowywaniem dokumentacji z klauzulami niejawności. Jego zdaniem na opisanych powyżej dokumentach nie ma potrzeby nakładanie klauzul. Nawet najniższej, czyli "Zastrzeżone". Przypomina również, że przed 2010 r. na niektóre dokumenty nakładano ograniczenie "Tylko do użytku służbowego". Nie był to dokument niejawny w rozumieniu ustawy, ale zawężał krąg ludzi, którzy mają dostęp do dokumentacji.
Drugi oficer powie "nie"
Inaczej patrzy na sprawę płk Piotr Bankowicz. Były funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozpoczyna od tego, że każda służba specjalna chciałaby mieć plany takich obiektów. Wyciągnąć można z nich, jak mówi, wiele. Poczynając od charakterystyki obiektu, ilości i rodzaju zabudowań, wyposażenia (a w tym przypadku wszystko było na tacy podane, łącznie z parametrami zainstalowanego sprzętu).
Zastanawia się także, jak można było nie zobowiązać firmy z USA do tego, żeby szczegóły umowy pozostały tajne. Płk Bankowicz tłumaczy, że mając plany obiektu można i należy, z perspektywy obcej służby, planować dalsze działania rozpoznawcze: pogłębiać wiedzę o ludziach tam zatrudnionych (do przyszłego werbunku), znając parametry sprzętu próbować rozpoznać sposób łączności niejawnej, określać jej kierunki, schematy (czasokresy itp.), propagację, przygotować się do jej zakłócenia, czy - jeśli będzie potrzeba - zastopowania jej.
Co realnie chronić?
W obecnej sytuacji politycznej bezpieczeństwo państwa jest rzeczą kluczową. Płk Bankowicz słusznie zauważa, że sprawy z tym bezpieczeństwem związane nie mogą być traktowane i funkcjonować na takich samych zasadach jak te cywilne, dla których jawność i dostęp do informacji dla obywatela jest podstawą. Jak zatem chronić to, co powinno być chronione, nie naruszając zasad dostępu obywateli do informacji?
Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych gen. Marek Dukaczewski mówi, że w dokumentacji ochrony środowiska te plany muszą figurować. Dostęp do nich nie powinien być jednak tak łatwy, jak jest teraz. W opisanym zdarzeniu dostrzega jednak pewne zagrożenie. To podpowiedź dla obcych służb jak wydobywać informacje, które - upublicznione - mogą być potraktowane jako wskazówki.
Winą służb jest to, że nie zadbały, by tego rodzaju dane były właściwie chronione. Te informacje są własnością SWW (Służby Wywiadu Wojskowego - przy. red.) i jeżeli na mocy dokumentów dane te, muszą być przechowywane przez inne organy, to służba powinna zadbać, by dostęp do informacji był trudniejszy dla potencjalnego przeciwnika. O to SWW w mojej ocenie nie zadbała - wskazuje generał.
Jeszcze inaczej mówi o tym prof. Daniel Boćkowski z Uniwersytetu w Białymstoku. Jego zdaniem należałoby wprowadzić bardziej konkretne zapisy prawne, pozwalające stwierdzić na ile informacja jest publiczna, na ile poufna, a nawet niejawna.
Być może warto byłoby pomyśleć o rozwiązaniu, w którym urzędnik odpowiedniego szczebla powinien mieć możliwość nałożenia klauzuli niejawności na niektóre dokumenty. Ale mamy w tym zakresie luki, które wynikają z jakości stanowionego prawa. W tym przypadku urząd zrobił to, do czego był obowiązany, czyli odpowiedział na prośbę obywatela w trybie dostępu do informacji publicznej - mówi o2.pl.
Nie zmienia to zarazem faktu, że tego typu instalacje są w jego ocenie elementami infrastruktury krytycznej. I jako takie powinny być objęte ochroną. Dlatego powinniśmy w pierwszej kolejności uporządkować przestrzeń informacyjną i wprowadzić bardziej adekwatne do obecnych warunków ramy prawne.
Nie można jednocześnie doprowadzić do absurdalnej sytuacji, w której utajniać będzie się wszystko, co można wedle urzędniczego widzimisię. Nie chodzi o to, by utajnić lokalizację szaletu miejskiego w Giżycku tylko dlatego, że stacjonuje tam brygada zmechanizowana Wojska Polskiego, tylko o rozsądne gospodarowanie informacją. Tak, by nawet to, co nie ma nałożonej klauzuli, i nie jest informacją niejawną w rozumieniu ustawy, nie wpadło w ręce ewentualnego przeciwnika.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Czytaj też: Wywiad wojskowy ściga blogera. Za własną pomyłkę
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.