Skandal na polskiej fermie drobiu
Sprawę Mikołaja Jerofiejewa przedstawili reporterzy "Interwencji" w Polsat News. Jak się okazało, Rosjanin przybył do Polski w 1989 roku jako pracownik cywilny do obsługi stacjonującej w okolicy Bolesławca Armii Czerwonej. Gdy wojska radzieckie opuściły nasz kraj, on postanowił zostać. Zaczął pracować na farmie Ś.
Czytaj także: 300 martwych słoni. Znaleźli przyczynę
Skandal na polskiej fermie. Rosjanin pracował jak niewolnik
Mikołaj Jarofiejew pracował na fermie drobiu pod Lubinem za darmo. Jak powiedział w rozmowie z "Interwencją", nikt mu za pracę nie płacił. A tej było dużo. Zdarzało się, że mężczyzna nie dostawał nic do jedzenia, a czasem dawano mu... spleśniały pasztet.
Lubin. Skandal na fermie. Rosjanin nie miał dokąd uciec
Mikołaj Jarofijew nie miał, gdzie uciec. Nie miał dokumentów - te były przetrzymywane przez Ś. W Polsce przebywał nielegalnie. Nie wiedział, dokąd mógłby iść. Jak podaje Polsat News, z fermy pomogła mu uciec Jolanta Matejko, a mieszkanie zapewnili Ewa i Krzysztof Tyszkiewiczowie. Sprawa została zgłoszona też do prokuratury i straży granicznej.
Czytaj także: Białoruś. Ujawniono dane 1000 milicjantów
Mikołaj Jerofiejew jest wrakiem człowieka. Jest wychudzony, niedożywiony. Teraz uczy się na nowo jeść, uczy się żyć.
Teraz przypomniałem sobie, że ja byłem kiedyś człowiekiem i znowu się nim staję – mówi Mikołaj Jerofiejew w reportażu "Interwencji".