O tym, jak kruche jest życie, przypomina nam każdego roku uroczystość Wszystkich Świętych. Codziennie zdają sobie z tego sprawę pracownicy zakładów pogrzebowych, którzy muszą być przygotowani na pracę non stop. Marcin Pietrek jest w branży od dwóch dekad. Jego zakład obsługuje klientów z Zabrza i Gliwic.
Tak wygląda praca w zakładzie pogrzebowym
Przedsiębiorca zatrudnia w biurze osoby, które pracują przez osiem godzin. Pozostali pracownicy są dostępni cały czas. Mają dyżury popołudniowe i nocne. - W szpitalach odbiór ciał jest do południa, zaś z domu może to być o każdej porze - tłumaczy Marcin Pietrek.
Kiedy lekarz stwierdzi zgon, wystawia kartę zgonu. Wówczas zabieramy ciało. Jeżeli jest ubrane, to zabieramy je do trumny. Jeśli nie ma ubrania, musi je dostarczyć rodzina. Następnie robimy kosmetykę pośmiertną. Ubieramy, malujemy twarz denata, układamy ciało w wybranej trumnie - mówi nam właściciel Zakładu Pogrzebowego "Pietrek".
Czytaj także: Wszyscy zginęli. "Długa, prosta". Tu rozegrał się dramat
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do wyboru są trumny zwykłe i ekologiczne. Pierwsza z nich nie może być lakierowana, musi mieć jak najmniej elementów metalowych. Druga to trumna kartonowa, która wytrzymuje do 100 kg masy ciała. Służą one do kremowania zwłok. Kremacja trwa od dwóch do dwóch i pół godziny. Jeszcze przed nią jest jeszcze możliwość pożegnania zmarłego. Później odbiera się urnę.
Pracownicy, którzy pełnią dyżur, zajmują się przygotowaniem ciała do pochówku. Ukończyli w tym celu odpowiednie kursy. U nas balsamowanie ciała jest rzadko spotykane, bowiem nie ma wysokich temperatur. Jeśli jednak zwłoki są sprowadzone choćby z Niemiec, ciało jest balsamowane. Przygotowanie ciała polega na jego umyciu. Następnie w przypadku kobiet jest to malowanie, w przypadku mężczyzn golenie. Niektórzy ludzie życzą sobie, by ufarbować denatowi włosy. Na specjalne życzenie malujemy też paznokcie kobietom - mówi pan Marcin.
Przyznaje jednak, że nie zawsze uda się zrealizować potrzeby klienta. - Nie każde ciało do tego się nadaje. Chodzi o zwłoki w stanie rozkładu czy te ze szpitali - dodaje. Jak twierdzi, szpitale, gdzie umierają pacjenci, często nie dbają o los ciała po śmierci. Robią przetargi, zlecając firmom jak najtańszym kosztem transport i przechowanie ciał.
Mało który zakład ma warunki do przechowywania ciał, a dyrektorzy szpitali rzadko to sprawdzają. Interesuje ich tylko cena. Szpital musi zapewnić transport zwłok, przechowywanie ich przez 72 godziny i zabezpieczenie w chłodni oraz worku transportowym - wylicza Marcin Pietrek.
Pogrzeby w Polsce. Wsadzają papierosy do trumny. "Księża są oburzeni"
Klienci raczej wybierają trumny standardowe. Te różowe lub w innych zaskakujących kolorach i kształtach stanowią od 1 do 2 procent. Zazwyczaj żałobnicy to tradycjonaliści. Nie brakuje jednak zaskakujących próśb czy sytuacji.
Zdarza się, że robimy pogrzeb urny, a rodzina daje mi jeszcze papierosy albo nawet piersiówkę, żeby umieścić ją w grobie. Księża są oburzeni. Uważają, że nie powinno to mieć miejsca podczas ceremonii, a lepiej takie rzeczy dać po tym, jak ludzie już sobie pójdą. Do trumny żałobnicy często wrzucają papierosy, butelki z alkoholem, zdjęcia, pamiątki, misie, inne gadżety, które zmarły lubił za życia - wylicza Marcin Pietrek.
W domu pogrzebowym jest kaplica. To tam można puścić zmarłemu muzykę, pomodlić się za niego ściskając różaniec w dłoni. Na miejsce pochówku trumna lub urna jadą jednym autem, w drugim są kwiaty i nagłośnienie. Coraz więcej pogrzebów ma świecki charakter.
Pogrzebów kościelnych jest coraz mniej, bo księży jest coraz mniej, a wiele osób odchodzi od Kościoła. Duchowni nie mają czasu, żeby robić pogrzeby. Mistrz ceremonii jest osobą prywatną i zawsze jest dostępny, bez względu na godzinę pogrzebu. Tymczasem są takie parafie, gdzie pogrzeb odbywa się tylko o 9.00. Mistrz ceremonii mówi to, co rodzina chce. Dzwoni do bliskich i wypytuje, kim był i jaki był zmarły, skąd pochodził, kiedy założył rodzinę. Ma to zupełnie inną formę nić katolicki pogrzeb - dodaje nasz rozmówca.
Liczba kremacji wzrosła
Kiedyś urny były używane przy kilku procentach pochówku, dziś jest to już połowa wszystkich pogrzebów - mówi ekspert.
Jest to związane po pierwsze z ekonomią, po drugie z brakiem miejsc na cmentarzach. Po trzecie, gdy ktoś ma zrobiony pomnik, nie trzeba go rozbierać, tylko odsuwa się górną płytę i można dochować. Do jednego grobu można włożyć więcej urn. Do grobów głębinowych można wsadzić tylko dwie trumny. Kiedyś były tylko dwa krematoria na Śląsku, teraz jest ich sześć lub osiem. Mają ręce pełne roboty - przyznaje.
Zobacz także: Posprzątają za ciebie grób. Zobacz, ile trzeba zapłacić
Najtrudniejsze pogrzeby dla pracownika. "Emocjonalnie jest ciężko"
Praca w zakładzie pogrzebowym wiąże się z dużą dyspozycyjnością. Nasz rozmówca porównuje ją do piekarni, gdzie właściciel wie, ile bułek chce wypiec i ilu przychodzi klientów. W domu pogrzebowym nie przewidzi się, kto i kiedy odejdzie na tamten świat.
U nas są dni, że nie mamy żadnego pogrzebu, a są i takie, gdzie mamy ich kilka. Poza tym ciała często odbiera się w różnych warunkach. Czasem trzeba wynieść je z wyższego piętra w wąskiej klatce. Jeden waży 50 kilogramów, drugi 150 - przyznaje Marcin Pietrek.
Praca w zakładzie pogrzebowym wiąże się też ze sporą dawką trudnych emocji. Z jednej strony trzeba być profesjonalistą, ale z drugiej są chwile, gdy łzy napływają do oczu.
Najtrudniejsze są pogrzeby dzieci i noworodków, młodych ludzi i ofiar wypadków. Wiadomo, że jak ktoś umrze w wieku 80 czy 90 lat, to taka jest kolej rzeczy. Teraz niestety wielu ludzi umiera młodo. Rak jest rzeczą powszechną. Jeden lekarz powiedział, że nowotwór będzie jak przeziębienie. Tak to niestety wygląda - przyznaje właściciel zakładu pogrzebowego.
Na koniec dodaje, że coraz częściej chowani są 50-latowie. Pietrek dostrzega część tego problemu w funkcjonowaniu służby zdrowia. - Trzeba mieć szczęście, by dostać się do lekarza - mówi. Przyznaje, że koronawirus zabił z kolei wielu spośród seniorów.
Rafał Strzelec, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.