W niewielkim drewnianym domu w Groszowicach mieszka pan Mariusz Augustyniak wspólnie ze swoją partnerką. Życie tu nie jest łatwe i nie chodzi wcale o to, że mieszkańcy muszą nosić wodę ze studni, a toaleta znajduje się poza domem. Od maja w domu nie ma prądu, choć nigdy nie mieli zaległości w płatnościach. Jak wskazuje "Gazeta Wyborcza", to pokłosie konfliktu z proboszczem parafii p.w. św. Faustyny Kowalskiej w Groszowicach.
Historia konfliktu sięga 2018 roku, kiedy kapłan kupił działkę z domem Augustyniaków. Nabył ją od potomków rodziny, od której — jak opowiada pan Mariusz Augustyniak — jego rodzina kupiła ziemię i postawiła na niej dom. Niestety nie został żaden dowód na to, że faktycznie doszło do takiej transakcji. - Tak się wtedy kupowało "na gębę". Nie przyszło nam do głowy, że ktoś 70 lat później kupi ziemię pod naszym domem, ale tak się stało — powiedział pan Mariusz "Wyborczej".
Mariusz i jego partnerka zdecydowali się założyć sprawę w sądzie. Chcą, żeby ten potwierdził ich prawo do rozporządzania należącym do nich domem. Sprawa jest w toku, a oni muszą się mierzyć z niewłaściwym zachowanie kapłana, który wcześniej nachodził ojca pana Mariusza, a teraz nachodzi ich.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mówił, że dom trzeba wyburzyć, bo psuje wizerunek kościoła. Że mamy się wyprowadzić, bo tu będzie dalsza część parkingu. A myśmy z ojcem w czynie społecznym ten kościół budowali — powiedział Augystyniak "Wyborczej", relacjonując słowa duchownego.
Już w 2018 roku rodzina pana Mariusza zwróciła się o pomoc do prawników. Ci wysłali do ks. Wojciecha Wańka wezwanie do zaprzestania naruszeń w postaci gróźb rozbiórki, nakazów wyprowadzki, czy budowanie parkingu na terenie nieruchomości.
Odcięto im prąd. Wszystko na wniosek księdza
Po tym, jak na początku maja odcięto im prąd, mieszkańcy domu udali się do PGE. Tam dowiedzieli się, że prąd odcięto na wniosek proboszcza Wańki. Duchowny miał przekazać, że dom jest pustostanem i została wydana decyzja o jego rozbiórce. - Nikt tego nie zweryfikował, zadziałała koloratka i sutanna — wskazuje pan Mariusz, który korzysta z pożyczonego agregatu prądotwórczego przez trzy godziny dziennie.
Problem polega na tym, że licznik prądu zapisany był na zmarłego ojca pana Mariusza. Mężczyzna nie ma dowodu na to, że jest właścicielem domu, co utrudnia przywrócenie dostaw prądu. Augustyniak zwrócił się do kapłana z prośbą o pomoc, ale tej się nie doczekał. Zwrócił się do radomskiej kurii, która wysłała do proboszcza pismo, "w którym prosi go o uwzględnienie, że toczy się postępowanie o zasiedzenie nieruchomości".
Proboszcz nie przebiera w słowach
W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" ks. Wańka stwierdził, że wydał zgodę na przyłączenie prądu do nieruchomości, w której mieszka pan Mariusz. Przekonuje też, że to nie on odciął lokatorów od energii elektrycznej, ale zrobiło to PGE.
Tam mieszkał jego ojciec, na niego była umowa, a on umarł. A w parafii jest ktoś, kto pracuje w PGE i o tym doniósł. (...) Ale nie ja, tylko PGE odcięło — powiedział duchowny.
Kapłan liczy, że sąd wreszcie wyda werdykt. Zapewnił, że jeśli wyrok nie będzie dla niego korzystny, to "sprzedawcy muszą mu oddać pieniądze. I basta".