Proces ks. Macieja Ż. i dwóch innych członków złodziejskiej szajki zakończył się w marcu w Sądzie Rejonowym w Trzebnicy pod Wrocławiem. Duchowny usłyszał wyrok sześciu lat pozbawienia wolności, a jego towarzysze otrzymali 6 i 7 lat więzienia. Obrońcy skazanych złożyli apelacje.
Ksiądz okradał plebanie
W śledztwie ustalono, że od końca maja do początku połowy listopada 2015 roku ksiądz wraz z towarzyszami włamali się do 12 parafii wiejskich. Jedenaście razy udało im się wyjść z łupem, raz zostali wypłoszeni.
Szajka kradła kwoty od 700 zł i 150 euro do 25 tys. zł. Włamywali się do plebanii, w których nikogo akurat nie było. Jak wynika z akt, do których dotarł dziennikarz tvn24.pl zostali złapani dzięki policjantom z komendy w Skierniewicach, wspomaganych przez KWP w Łodzi.
Wspólnika poznał w więzieniu
Ks. Maciej Ż. poznał swojego późniejszego wspólnika, gdy odwiedzał zakład karny w ramach swoich obowiązków duszpasterskich. Andrzej B. odbywał wtedy karę pozbawienia wolności. Drugi wspólnik, Robert Ż., był natomiast znajomym osadzonego.
Według zeznań Andrzeja B. to duchowny planował kradzieże. On wybierał parafie i porę włamania, tak by akurat nikt nie znajdował się w pobliżu pieniędzy. - Podpowiadał też, gdzie może być schowana gotówka - powiedział mężczyzna.
Robert Ż. z kolei stanowczo zaprzeczał, by on i Maciej Ż. brali udział w procederze. Twierdził jednak, że po skokach Andrzeja B. mężczyźni wspólnie wydawali skradzione pieniądze na hotele w dużych miastach i kasyna.
Ksiądz nie przyznał się do winy
Maciej Ż. nie przyznał się do żadnego z zarzucanych mu czynów. Potwierdza, że ze znajomymi jeździł po Polsce, ale po to, by skupować starocie, którymi później handlowali. Śledczy na jego komputerze odkryli m.in., że sprawdzał strony parafii, akurat tych, które zostały okradzione.
Nie wiedziałem o żadnych kradzieżach. My z Robertem Ż. szukaliśmy w małych miejscowościach antyków, kręciliśmy się po targach, zagadywaliśmy ludzi. W tym czasie Andrzej B. chodził po parafiach, bo, jak mówił, zbierał pieniądze na prowadzone przez siebie fundacje. I tylko dlatego sprawdzałem mu na komputerze strony tych parafii - wyjaśniał Maciej Ż.
Już wcześniej był podejrzany o kradzieże
Z akt sprawy wynika, że w 2006 roku czeska policja zaczęła podejrzewać Maciej Ż. o kradzieże zabytków z tamtejszych kościołów. Ostatecznie nie usłyszał jednak w tej sprawie żadnych zarzutów.
Czytaj także: Ksiądz o Polakach za granicą: "Idą na całość"
W lipcu 2007 roku duchowny został "suspendowany", czyli zawieszony w czynnościach kapłańskich przez biskupa pilzneńskiego, swojego bezpośredniego przełożonego. - Tę karę potwierdził Watykan, obowiązuje ona do dziś - powiedział anonimowy rozmówca tvn24.pl, związany z diecezją wrocławską.
Zawieszony, ale dalej pracował
W 2009 roku zawieszony ks. Maciej Ż. został skierowany do bydgoskiej parafii dekretem księdza biskupa Jana Tyrawy. Podjął tam pracę w Zespole Szkół dla Dorosłych - wynika z akt. Pełnił także posługę jako wikariusz przynajmniej do czerwca 2012 roku
Nie wiadomo dokładnie, co duchowny robił później. W ramach śledztwa najpierw zeznawał, że był bezrobotny, by następnie twierdzić, że z powodu obowiązku stawiania się w niedziele na posterunku policji nie może pełnić "posługi kapłańskiej".
Dziennikarze tvn24.pl zapytali diecezję bydgoską, czy czasie ustanowienia Macieja Ż. wikariuszem wiedziano o jego suspendowaniu w Czechach. Nie otrzymali jednak odpowiedzi na to pytanie.
Biskup zrezygnował
Na początku maja tego roku papież Franciszek przyjął rezygnację biskupa Jana Tyrawy. W oficjalnym komunikacie wyjaśniono, że miała ona związek z postępowaniem dotyczącym "sygnalizowanych zaniedbań biskupa bydgoskiego Jana Tyrawy w sprawach o nadużycia seksualne wobec osób małoletnich ze strony niektórych księży pracujących w diecezji bydgoskiej".
Nie wiadomo, czy na decyzję o odsunięciu biskupa miała wpływ sprawa ks. Macieja Ż. Zapytana o to Nuncjatura Apostolska nie udzieliła odpowiedzi.