O śmierci księdza Henryka Sawarskiego poinformowała gmina Zaleszany oraz jedna z mieszkanek Tarnobrzega Dorota Kozioł. Duchowny od ponad 40 lat przebywał na Madagaskarze, gdzie pełnił misję.
19 maja, późnym wieczorem, odszedł do Domu Ojca Ks. Henryk Sawarski. (...) Kiedy po 30 latach Jego pobytu na Madagaskarze poprosiłam o krótkie resume jego misyjnej działalności, oznajmił: "Nie będzie żadnych podsumowań. Z tego, co zrobiłem, rozliczy mnie Pan Bóg. Dla Niego przecież pracuję, na Jego chwałę" - czytamy w obszernym poście.
Jak wspomina kobieta, ksiądz urodził się w Machowie, a później zamieszkał w Zbydniowie. Od dziecka wiedział, że zostanie księdzem i nawet jego zabawy dotyczyły kościoła i odprawiania mszy. Gdy dorósł, nie zmienił swojego zdania co do posługi, a co więcej, postanowił, że wyjedzie na misję.
Ksiądz Henryk spędził na Madagaskarze 40 lat, jednak o Polsce nigdy nie zapomniał. Przyjeżdżał tu na urlop i zawsze chętnie spotykał się z mieszkańcami swoich rodzinnych stron. Zanim zmarł, powiedział także, jak ma wyglądać jego pochówek. Ksiądz miał stwierdzić, że nie życzy sobie "czekoladowych zwyczajów".
Zastrzegłem sobie, że jeśli umrę tam, na Madagaskarze, to nie życzę sobie malgaskiego pochówku i żadnych "czekoladowych" zwyczajów. Niech mnie pochowają w butach (tu wszystkich chowają boso!) i nie zawijają mnie w żadne, choćby najpiękniejsze lamba (prześcieradła). Niech mnie pochowają po polsku. Może z tej okazji zatłuką parę zebo (wołów). Toaki (bimbru) też nie pożałują. Tego już im nie będę mógł zabronić - przytoczyła jego słowa Dorota Kozioł.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.