Smutne, bardzo smutne słowa burmistrza Łeby Andrzeja Strzechmińskiego. W rozmowie z Radiem Gdańsk wyraźnie dał do zrozumienia, że osoby odwiedzające Łebę nie zachowują się tak, jak należy. Demolują praktycznie wszystko, co napotkają na drodze.
Ale nie jest to nic nowego. O problemie Strzechmiński informował w sieci choćby 10 czerwca bieżącego roku.
Stan umysłu. Przerażające skala zniszczeń wszystkiego włącznie z placami zabaw dla najmłodszych. A to wszystko by pobyt w Łebie był w miarę udany - pisał na Facebooku, publikując jednocześnie zdjęcie przewróconej toalety mobilnej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kolejny akt wandalizmu przedstawił miesiąc później. "I zaczęło się. Obserwuję od wielu lat powtarzalny mechanizm rozpoczęcia sezonu letniego w okolicach 07-10 lipca. Wraz z sezonem lawinowo rośnie dewastacja wszystkiego, co da się zniszczyć" - pisał.
Zaczyna się od dewastacji podestów i zejść na plażę, placów zabaw, w przestrzeni publicznej ławek i koszy na śmieci, zieleni. W pasie drogowym niszczenie znaków drogowych i umiejscowionych reklam. Parkowanie dostawczych samochodów i rozładunek towaru z chodników i w zieleni. Liczy się wyłącznie "kasa", która spaceruje po mieście. Na zdjęciu nowo oddane miejsce wypoczynku przy trasie rowerowej R-10. Poległ pod ciężarem samochodu - dodawał.
Czytaj także: Motorówką wbił się w łódź i zabił płynącą nią kobietę. "Cały czas był rozproszony przez telefon"
Burmistrz Łeby o aktach wandalizmu
Teraz o dewastacji Łeby opowiedział w rozmowie z Radiem Gdańsk. Nie ukrywa, że koszty napraw są wręcz gigantyczne.
Niszczone są place zabaw, pomosty, ścieżki rowerowe, szlabany, słupki. Wywracane są toalety toi toi. Naprawa kawałka nowego pomostu kosztowała nas 9 tysięcy złotych. Ktoś regularnie wyłamuje tak zwane szykany na jednej ze ścieżek. O tym, co dzieje się na placach zabaw, nie chcę nawet mówić, bo ktoś załatwił w jednej z zabawek potrzebę fizjologiczną, a potem chwalił się zdjęciem w internecie i zamiast z krytyką, spotkał się z aplauzem. Nie wiem nawet, jak to skomentować. Giną nam koła ratunkowe w porcie, ktoś uszkodził też pirs na nabrzeżu. Wstępnie koszt naprawy to 300 tysięcy złotych. Szacuję, że w tym roku zniszczenia, nie licząc dodatkowego sprzątania, to będzie około miliona złotych - przekazał Andrzej Strzechmiński.