W małej miejscowości Zusno niedaleko Suwałk miesza pani Anna i pan Szymon Leszczyńscy. Para od pięciu lat jest małżeństwem i doczekała się dwójki dzieci: pięcioletniego Marcela i trzyletniej Irenki.
Oboje urodzili się zdrowi. Jednak od kilkunastu miesięcy chłopczyk walczy o zdrowie i życie.
Z informacji przekazanych przez "Interwencję" wynika, że syn państwa Leszczyńskich pierwszy raz do szpitala trafił, kiedy miał zaledwie kilka miesięcy. Przyczyną był ból brzucha. Niestety, ale problemy z nawracającymi bólami i silnymi wymiotami powtarzały się.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zawsze był wirus nieznanego pochodzenia wpisywany w karty szpitalne - powiedziała pani Anna w materiale "Interwencji".
Bóle brzucha nie ustępowały
Punkt kulminacyjny przyszedł w kwietniu ubiegłego roku. Wówczas Marcel ponownie poczuł się bardzo źle. I po raz kolejny trafił do suwalskiego szpitala. Jednak ponownie szybko został z niego wypisany do domu.
Boże, jak on się turlał, jak on krzyczał z bólu, nie mogłem patrzeć. W czwartek go przywieźli ze szpitala jako zdrowe dziecko. Lekarze powiedzieli, że nic mu nie jest - powiedział pan Marian, dziadek Marcela.
Jak relacjonuje telewizja, po powrocie do domu bóle brzucha wciąż nie ustępowały. W związku z tym zaniepokojeni rodzice wezwali karetkę pogotowia. Żeby tego wszystkiego było mało, odmówiono pomocy rodzicom.
Od razu mu zmierzyłem temperaturę, zadzwoniłem po pogotowie, a pan mówi, że zły termometr - opowiada pan Szymon.
34 stopnie. Ja po zwierzątkach wiem, że to jest koniec, że śmierć nadchodzi. "Zmieńcie termometr" - jakbyśmy tu jakąś patologią byli. Pogotowie nie przyszło, a to helikopter powinien być i zawieźć go do Białegostoku - twierdzi dziadek chłopca.
Ostatecznie chłopiec trafił do szpitala. Następnie zdecydowano o przetransportowaniu go do oddalonego o trzy godziny jazdy szpitala w Białymstoku.
Z przekazanych informacji wynika, chłopiec w Białymstoku natychmiast przeszedł operację. Lekarze walczyli już o życie chłopca.
To była na jelicie cienkim torbiel 15-centymetrowa. Ogromny guz był. Mówili, że do tej pory niczego takiego nie widzieli - mówiła matka chłopca.
Marcel przeszedł trzy operacje. "Dziś żywiony jest pozajelitowo specjalną pompą, kilkanaście godzin dziennie. Worki z pokarmem dowożone są z Centrum Zdrowia Dziecka. Ale to nie koniec leczenia, bo stan zdrowia wciąż nie jest dobry" - informuje "Interwencja".
Szpital nie widzi swojej winy. Sprawa trafi do sądu
W związku zaistniałą sytuacją rodzice chłopca wraz z kancelarią odszkodowawczą próbowali porozumieć się ze szpitalem w sprawie zadośćuczynienia i renty dla Marcela. Niemniej jednak instytucja lecznicza nie widzi swojej winy.
Adwokat napisał do szpitala o wyjaśnienie w tej sprawie, to odpisali, że to nie jest ich wina, tylko wina rodziców, rodzice zaniedbali dziecko - mówi ojciec Marcela.
Państwo Leszczyńscy postanowili walczyć w sądzie.
"Interwencja" skontaktowała się także ze szpitalem. "Mając na uwadze ochronę danych wrażliwych, do których należą informacje związane z diagnostyka i leczeniem pacjentów, a także obowiązkiem ustawowym zachowania tajemnicy lekarskiej, Szpital Wojewódzki w Suwałkach informuje, iż nie będzie udzielał informacji związanej z leczeniem osoby" - czytamy w mailu, który otrzymali.
Czasem rano się budzę i otwieram oczy, wydaje mi się, że wszystko jest jak dawniej, dopóki nie usłyszę pompy - mówi matka chłopca.
Czytaj również: Zdjęcie z Tatr. Spójrzcie na rodzica z dzieckiem