Nowojorczyk miał już lecieć w stronę wymarzonego miejsca, kiedy zorientował się, że...samolot, w którym się znajduje, wcale nie leci do australijskiej stolicy! Lot był znacznie krótszy i nie zakończył się widokiem plaż, gmachu opery czy mostu Harbour Bridge. Okazało się, że Burnett poleciał do Sidney w stanie Montana, a nie do Sydney - stolicy Australii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Amerykanina dodatkowo przeraził fakt, że w miejscu, w którym wylądował zamiast słonecznych plaż powitały go ośnieżone szczyty gór. Do tego niezbyt ciekawe widoki lokalnych fabryk. Kingsley Burnett stwierdził jednak, że miał prawo się pomylić.
To kwestia akronimów. S-Y-D w przeciwieństwie do S-D-Y. Ktoś musi to naprawić - mówił, tłumacząc że w błąd wprowadziły go oznakowania w systemie rezerwacyjnym.
Oszczędność nie popłaca
W rozmowie z lokalną telewizją KTVQ Burnett przyznał, że tak skoncentrował się na wybieraniu najkorzystniejszej oferty na lot, że nie skupił się wystarczająco na pozostałych kwestiach. Miał w Sydney zarezerwowany rejs, więc podszedł do stanowiska linii lotniczych American Airlines i wyjaśnił swoją sytuację. Chciał jak najszybciej polecieć do Australii. Jednak nie było już dostępnych lotów na dany dzień, więc obsługa American Airlines zarezerwowała mu wizytę w hotelu Boothill Inn.
To już drugi raz, jak mamy u siebie gościa, który próbuje się dostać do Sydney w Australii - wyjawił w rozmowie z telewizją KTVQ dyrektor generalny obiektu Shelli Mann.
Obecnie temperatury w Sydney osiągają przynajmniej 20 stopni Celsjusza. Tymczasem w Sidney w Montanie normą w tej chwili są raptem dwie kreski na plusie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.