Post został opublikowany na stronie Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi w poniedziałek. Ratownicy przybyli do jednej z kamienic na ul. Wschodniej. Jak opisuje łódzka "Gazeta Wyborcza", śpiesząc się do ciężko chorej starszej kobiety, zostawili karetkę przed wejściem. Zdębieli, kiedy wrócili. Czekał na nich liścik pełen wulgaryzmów.
Naucz się k...o parkować Bo to że masz koguty włączone to nie znaczy że możesz parkować gdzie popadnie!!! Szmato!! Nie utrudniaj innym wjazdu i wyjazdu!!! - napisał autor liściku (pisownia oryginalna).
Dziennik cytuje także dyrektora łódzkiej stacji, który mówi, że hejt nadal się zdarza. I dodaje, że kilka razy w miesiącu trafiają się przypadki wręcz fizycznej przemocy wobec lekarzy i pracowników, którzy jeżdżą karetkami.
"Nie przyjeżdżamy na kawę"
Nie przyjeżdżamy do osoby, która nas wezwała w odwiedziny czy na kawę tylko ratować życie. Często spotykamy się z agresją słowną czy wręcz przemocą. Ludzie, którzy wezwali karetkę myślą, że mogą wszystko włącznie z obrażaniem i biciem. Kilka lat temu w Katowicach zdarzyło się, że człowiek - bokser czy zawodnik MMA - znokautował ratownika, który ratował życie dziecka - mówi o2 Piotr Dymon, przewodniczący związku zawodowego ratowników medycznych z Krakowa.
O sytuacji z Łodzi słyszał. Tłumaczy to krótko i jasno: dla zespołu priorytetem jest ratowanie życia. Nie zawsze, jak przekonuje, udaje się zatrzymać karetkę w takim miejscu, żeby wszyscy byli zadowoleni ale kierowcy nie parkują przecież złośliwe
Dodaje, że do ataków - słownych lub fizycznych - wciąż dochodzi w całym kraju.
Wielu z nas po prostu nie zgłasza takich sytuacji, żeby oszczędzić sobie czasu, chodzenia po sądach i policji. Gdyby obligatoryjnie były nakładane na agresorów kary, to może takich ataków byłoby mniej? - zastanawia się Piotr Dymon.
Potwierdzają to także ratownicy, z którym rozmawiamy. Nie chcą podawać nazwisk i są oszczędni w słowach, ale twierdzą, że takie sytuacje nie są rzadkością.
Ratownicy twierdzą, że w ich stronę latają wyzwiska i obelgi, nierzadko dochodzi do przemocy, nie tylko zresztą z Łodzi. W rozmowie z o2 mówią, że zdarzały się sytuacje, że stojący w kolejce do szczepienia na koronawirusa pracownicy pogotowia słyszeli o sobie, że "rozsiewają zarazę".
Ratownicy w rozmowie z "Wyborczą" zaznaczają, że wciąż także wzywani są do przypadków, które nie stanowią zagrożenia dla ludzkiego życia: do osób pijanych czy z przysłowiowym katarem. A w tym czasie mogliby przecież ratować życie komuś, kto rzeczywiście tego potrzebuje.
Czytaj też: Ursynów może zostać bez pogotowia ratunkowego. Spółdzielnia wypowiedziała umowę najmu bazy
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.