Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
"Zawieszony paragon" to akcja, w ramach której każdy może przyjść do baru i kupić obiad dla potrzebującej osoby. Z kasy zostaje wydrukowany paragon, który wywiesza się w widocznym miejscu. Osoba potrzebująca po wejściu do lokalu widzi, czy są jakieś paragony, które umożliwiają odbiór posiłku.
W barze Grzegorza Jędrzejczaka wszystko zaczęło się w 2022 roku - w dniu, w którym próg jego lokalu przekroczyła pani Grażyna. Nie miała jak zapłacić za posiłek, ale dla Grzegorza to nie było przeszkodą.
Przyszła, dostała jeść. Napisałem o tym na Twitterze i tak się zaczęło - wspomina w rozmowie z o2.pl.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo...
O akcji zrobiło się głośno w sieci. Ludzie zaczęli przychodzić i "zawieszać paragony". Jednak posiłki to jedynie wierzchołek góry "pomocowej".
Oprócz nich Grzegorz zapewnia potrzebującym odzież, leki, karmę dla zwierząt, wędlinę czy pieczywo. Dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem Pomocy i Interwencji Społecznej osoby bezdomne mogą trafić z baru do łaźni, gdzie mogą się wykąpać, ogolić, przebrać w czyste ubrania, na miejscu jest też lekarz, który ich bada. Przy pomocy stowarzyszenia mają również wyrabiane dowody osobiste.
Wracają do życia! Z opuszczonych pustostanów powracają do cywilizacji - podsumowuje Grzegorz.
Emeryci w potrzebie. "Na życie nic nie zostaje"
Bezdomni to zaledwie promil osób, dla których bar "Do Syta" codziennie otwiera swoje drzwi. Reszta to emeryci czy po prostu osoby pozbawione środków do życia - na zasiłkach przedemerytalnych, często niezdolne do pracy ze względu na swoją chorobę.
Mamy emerytki, które mają 1800 zł emerytury. Za mieszkanie 50 m kw. płacą 1100 zł. Zostaje 700 zł, trzeba opłacić rachunki, wykupić lekarstwa. Na życie nic nie zostaje, wręcz brakuje - mówi właściciel baru.
Dlatego, jeśli tylko coś jest potrzebne, osoby te mogą przyjść do baru i wiedzą, że nie zostaną bez pomocy. Tak też było ze starszym panem, który do baru przychodził z wózeczkiem na zakupy. Wózeczek miał małe kółka i panu ciężko było z nim schodzić po schodach. Grzegorz zamieścił na X (dawnym Twitterze) zdjęcia, na których widać moment przekazania mężczyźnie nowego wózeczka.
- I cyk. Wózek na zakupy dla pana Wiesia - skomentował wtedy krótko przekazanie wózeczka Grzegorz.
Chodziło mu o to, żeby ten wózeczek mógł jakoś po tych schodach jeździć. Długo się nie zastanawialiśmy. 70 zł to nie majątek, kupiliśmy wózeczek dla tego pana. Kupiliśmy mu też balkonik na czterech kółkach, bo jemu w ogóle ciężko było chodzić - wspomina w rozmowie z o2.pl.
"Rzeczywista inflacja to bardziej 240 proc."
Grzegorz widzi, że wszystkim wokół żyje się coraz trudniej. Jemu też. Przy inflacji wynoszącej 17,2 proc. (dane GUS za styczeń 2023, inflacja w listopadzie wyniosła 6,5 proc.) trudno jest prowadzić biznes.
Nie ma inflacji 17 proc., proszę w to nie wierzyć. Wyjąłem faktury sprzed dwóch lat. Rzeczywista inflacja to bardziej 240 proc. Wtedy płaciliśmy za kilo schabu 8,5 zł. Teraz schab kosztuje 22 zł - mówi.
W barze nikomu nie odmawia się pomocy, każdy może liczyć na posiłek czy też, jeśli to możliwe, innego rodzaju wsparcie. Jednak nie da się pomóc wszystkim.
Mieliśmy pana, który umarł, bo nie otrzymał pomocy od państwa. Nasze obiady, śniadania i kupowanie leków nie wystarczyło. Facet potrzebował koncentrator tlenu, potrzebował pomocy lekarza, a nie miał nic. My go karmiliśmy, sprzątaliśmy mu mieszkanie, załatwialiśmy ubrania, leki. Niestety nie daliśmy rady ze wszystkim - mówi Grzegorz.
Był po gruźlicy, jego płuca nie pracowały. Odszedł we śnie dzięki Bogu. Ale nie umarł głodny, tego jestem pewien - zapewnia Grzegorz i dodaje, że sam oddałby wszystko, gdyby tylko mógł. Tylko że czasami i jemu brakuje.
"Wynagrodzenie dla mnie? Tyle co weźmie się jakiś obiad do domu"
Bar "Do Syta" karmi potrzebujących już od ponad roku. Przez ten czas wiele się zmieniło, lokal nie prowadzi już zwykłej działalności. Otwiera się jedynie na kilka godzin w ciągu dnia, żeby wydać posiłki potrzebującym.
Jak brakuje środków, to robimy coś tańszego. Jeśli dzisiaj na "kupce pieniędzy" na posiłki dla tych ludzi jest za mało, to się dodaje z jutra, żeby starczyło - tłumaczy Grzegorz.
Wyjaśnia, że otwarcie lokalu na kilka godzin w ciągu dnia pozwala zaoszczędzić na rachunkach.
Ludzie najczęściej przelewają pieniądze przez internet, już mało kto przychodzi, żeby "zawiesić paragon". Ale im ciszej w sieci, tym mniej wpłat.
Teraz wpływy tych środków wahają się między 250 a 400 zł dziennie. To na styk, żeby przygotować posiłki i popłacić rachunki. Wynagrodzenie dla mnie? Tyle co weźmie się jakiś obiad do domu dla siebie, żony i dzieci - mówi Grzegorz.
"Nigdy tego nie zapomnę"
Właściciel baru przekonuje, że osób, które chcą pomagać, jest znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. Sam nigdy nie zapomni jednej z wpłat na internetową zrzutkę na obiady dla potrzebujących.
To było 9 zł 86 gr z dopiskiem "po prostu więcej nie mam". Nie mogłem spać w nocy. Nigdy tego nie zapomnę - wspomina Grzegorz.
Bar na warszawskim Mokotowie nie jest jedyny. Podobne inicjatywy są też w innych polskich miastach.
To się dzieje, to idzie w całą Polskę! Jak właściciel lokalu widzi, że jest taka potrzeba i ma coś w sobie, to on z tym ruszy. Tylko chodzi o to, żeby nie bał się wpuścić kogoś brudnego w obawie, że straci klientów. Ja się nie bałem i wpuściłem. I ani przez chwilę tego nie żałowałem - opisuje Grzegorz.
Ewa Sas, dziennikarka o2.pl