Białoruski dyktator przeprowadził w ostatnich dniach inspekcję wojsk. Z jednej strony sprawdzała ona stan gotowości bojowej armii, ale także wysłaniem konkretnych sygnałów do najbliższych sąsiadów. O tym drugim aspekcie w rozmowie z Polską Agencją Prasową mówiła Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
W trakcie swojego pobytu w pobliżu granicy z Litwą Łukaszenko zapytał dowódcę Północno-Zachodniego Dowództwa Operacyjnego o możliwość ataku na Przesmyk Suwalski, łączący Polskę z Litwą. Dyner podkreśliła, że białoruski przywódca nie bez powodu poruszył ten temat.
Łukaszenka wie, że jest to temat, który wywoła reakcję opinii publicznej na Zachodzie, wzbudzi strach. I myślę, że to jest główna przyczyna, dlaczego ten temat został poruszony - stwierdziła ekspertka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zdaniem Dyner groźba zaatakowania tzw. przesmyku suwalskiego ma oddziaływać przede wszystkim na opinię publiczną. Jak podkreśliła, zarówno Białoruś, jak i kraje bałtyckie zdają sobie sprawę, że jest to obszar trudny dla wroga nie tylko ze względu na ukształtowania terenu, ale także nagromadzenie sił NATO w pobliżu.
Czy są powody do niepokoju?
Ekspertka przyznała, że potencjalnych sygnałów jest znacznie więcej. Inspekcja Łukaszenki mogła być pokazaniem Zachodowi, że Białoruś ma zdolność obrony, w razie ataku z tego kierunku. Białoruski dyktator mógł kierować też wiadomość do Władimira Putina, obwieszczając mu, że "trzyma zachodnią flankę".
Ekspertka zauważyła, że za wizytą Łukaszenki na granicy z państwem NATO może kryć się także "potencjalne źródło zaniepokojenia". Jest nim możliwość, że "Białorusini ćwiczyli osłonę dla jakiejś większej operacji rosyjskiej".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.