Spiralna choroba lasu - tak to zjawisko określił Dariusz Dziektarz. Zauważył, że podstawy problemu leżą jeszcze w XIX-wiecznym modelu gospodarki leśnej w Europie. I tak na wysokości ok 800 m n.p.m. powinny rosnąć buki i jodły, a nie sosny i świerki.
Drewna nie może zabraknąć
Do Europejczyków pod koniec XVIII w. dotarło, że wycinanie fragmentów lasów bez myślenia o ich odnowieniu, zaprowadzi ich donikąd, a dokładnie - do braku drewna.
Czytaj także: Nie wybudowali tego ludzie. Szok w polskim lesie
Nikt nie przejmował się katastrofą ekologiczną. Ludzie obawiali się katastrofy przemysłowej, gdyż ich codzienność opierała się na surowcu, jakim jest drewno. Wówczas mieszkańcy Europy opracowali "nowoczesne" modele gospodarki leśnej. W rzeczywistości było to nic innego, jak stopniowe sadzenie drzew, które miały rosnąć szybko i gęsto.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
(...) toteż na nizinach postawiono na sosnę, a w górach na świerka. I przez pewien czas to działało - takie świerczyny posadzone w miejsce wyciętych buczyn dawały gigantyczne jak na nasze warunki ilości dobrego jakościowo drewna. Ale przyszedł w końcu czas, że natura postanowiła upomnieć się o swoje - opisuje Dariusz Dziektarz.
Pierwszym błędem był wybór świerku, który zasadzono w niskich pasmach górskich, podczas gdy ten jest przyzwyczajony do chłodnych i wysokich lokalizacji. Do tego Europejczycy całkowicie nie dbali o to, skąd pozyskiwali nasiona. Nie zdali sobie sprawy z tego, że lokalne przystosowania mają ogromne znaczenie.
Potem przyszły przemysłowe zanieczyszczenia powietrza, rosnące temperatury oraz uciążliwe susze i przekroczyliśmy punkt krytyczny. Z tej sytuacji masowo zaczęły korzystać grzyby patogeniczne takie jak opieńka czy korzeniowiec, dla których osłabione drzewa stały się łatwym łupem - kontynuuje Dziektarz.
Ostatnim, śmiertelnym ciosem dla drzew, okazały się owady, a dokładnie korniki, które dosłownie "golą" całe wzgórza drzew.