Jak mówiła kobieta w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", choruje na nadciśnienie dlatego najpierw zdjęcia rękawiczkę i czapkę, potem rozpięła kurtkę. Z nagrania monitoringu wynika, że wszystko trwało 40 sekund. Po trzech sekundach od rozpoczęcia kontroli, kobieta miała swój bilet, co sugeruje, że procedurę musiała rozpocząć znacznie wcześniej. Kontrolerzy jednak uznali, że bilet jest nieważny i łodzianka otrzymała mandat.
W rozmowie z "Wyborczą" kobieta przekonuje, że próbowała się odwołać od kary, ale to nic nie dało. Dlatego zdecydowała się złożyć pozew do sądu przeciwko przewoźnikowi. Przekonywała, że nie jest oszustką.
O godz. 10.30 była rozprawa, a już tego samego dnia przed godziną 14 zapadł wyrok. Sąd przychylił się do mojego pozwu, uzasadniając, że zapłaciłam przewoźnikowi i nie uznał mandatu. Wygrałam - mówi w rozmowie z portalem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne w Łodzi teraz będzie musiało zwrócić pieniądze za mandat wraz z odsetkami oraz zapłacić koszty sądowe. Pasażerka twierdzi, że czuje dużą satysfakcję, ale podczas samej sprawy zjadła dużo czasu i nerwów.
Przejazdy komunikacją miejską w Łodzi należą do najdroższych w Polsce, a jeszcze przewoźnik traktuje mieszkańców jak potencjalnych oszustów - mówi kobieta w rozmowie z "Wyborczą" tłumacząc decyzję o nagłośnieniu jej sprawy.
Łódzkie MPK od października wprowadziło zmiany w komunikacji miejskiej. Po wejściu do pojazdu trzeba skasować bilet poprzez zeskanowanie kodu QR, który znajduje się przy drzwiach wejściowych. Takie rozwiązanie od dawna panuje np. w Warszawie. Dzięki tej decyzji władze spółki liczą na zmniejszenie liczby skarg.
Czytaj więcej: Miał 16 lat, gdy wystąpił w "Idolu". Teraz wraca