Duże wyróżnienie Polski na wojskowej mapie Europy. W naszym kraju, w położonym w Wielkopolsce Powidzu, ulokowanych zostanie 19 potężnych tankowców powietrznych KC-135 i KC-46. Do Polski trafią maszyny z niemieckiej bazy w Spangdahlem. To część operacji Copper Arrow (ang. miedziana strzała), której celem jest zwiększenie możliwości amerykańskich oraz sojuszniczych wojsk lotniczych w Europie.
Kilka z maszyn ma wspierać loty samolotów wojskowych NATO, których od wybuchu wojny w Ukrainie znacznie przybyło. Zadaniem samolotów z Powidza będzie tankowanie odrzutowców bojowych i innych maszyn, które wykonują zadania nad Polską i Europą.
Warto przypomnieć, że po wybuchu wojny w Ukrainie częstotliwość lotów maszyn NATO na polskim niebie uległa znacznemu zwiększeniu. Nad Polską regularnie pojawiały się samoloty rozpoznania elektronicznego RC-135 Rivet Joint i wiele innych. Na początku stycznia Holandia wysłała do bazy w Malborku osiem maszyn F-35. Ich misja skończyła się w marcu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oświadczenie w sprawie przebazowania do Polski tankowców wydały Siły Powietrzne USA. Można w nim przeczytać, że dyslokacja ta "oznacza zdolność U.S. European Command do szybkiego rozmieszczenia dużych, wiarygodnych w zakresie bojowym sił i sprzętu w całej Europie". Amerykanie udostępnili np. zdjęcia z tankowania w powietrzu fińskich myśliwców F-18.
Istotne jest zarazem, że maszyny te mają służyć możliwości projekcji siły lotnictwa USA (U.S. Air Force) nie tylko w Europie. Były pilot F-16 płk Krystian Zięć mówi o2.pl, że maszyny mają służyć działaniom nie tylko w Europie, ale i w Afryce. Zważywszy, że sytuacja np. w Sudanie wciąż jest niespokojna, to dyslokacja do Polski tankowców może być krokiem o wiele ważniejszym, niż się wydaje.
Tankowiec powietrzny, czyli rozdymka straszy wroga
Zacznijmy jednak od początku, czyli wyjaśnienia, czym jest właściwie tankowanie w powietrzu. Wykonanie takiego tankowania, choć w pierwszej kolejności służy uzupełnieniu paliwa maszyny, jest także elementem bardziej złożonego systemu.
Można to w pewien sposób porównać do rozdymki - azjatyckiej ryby, która w razie zagrożenia nadyma się i w ten sposób odstrasza wroga, sprawiając wrażenie, że jest większa, niż w rzeczywistości. NATO, będąc ostrożne w rozmieszczaniu kolejnych jednostek wojskowych, w inteligentny sposób zwiększa swoje możliwości operacyjne.
Jak wyjaśnia płk Zięć, systemy tankowania w powietrzu to force multiplicatory (FM) – ich obecność zwiększa możliwości sił i środków sił powietrznych, które ich używają.
W sytuacji potrzeby kontroli polskiej przestrzeni powietrznej, w celu zaprezentowania pozycji obronnej, może zaistnieć potrzeba rozlokowania stref odpowiedzialności lotnictwa myśliwskiego na wschodniej flance państwa, będącej również wschodnią flanką NATO - mówi płk Zięć, obecnie ekspert Fundacji Alioth.
Czytaj też: Wojskowy pilot poszukiwany w... urzędzie pracy
Takich stref, jak mówi, powinno być 5 lub 6, i w każdej winno operować od czterech do ośmiu samolotów. Bez FM, samolot będzie miał znacznie mniej czasu na wykonywanie misji w strefie patrolowania. Z prostej przyczyny: musi wrócić do bazy i uzupełnić paliwo.
Jeśli chcemy, by strefa odpowiedzialności nie pozostała "pusta", to w miejsce tych maszyn, które lecą uzupełnić paliwo, trzeba wysłać kolejne, aby wypełniły powstałą lukę. To automatycznie zwiększa liczbę maszyn, pilotów i personelu naziemnego niezbędnych do wykonania zadania. A to, co oczywiste, przekłada się na koszty i większą ilość niezbędnych zasobów.
Oficer tłumaczy dalej, że patrole lotnictwa myśliwskiego działają w układzie counter-rotating cap. Rozumie się przez to przeciwstawne "orbity", po których poruszają się samoloty. Po to, by zawsze nie mniej niż dwa sensory były skierowane w stronę potencjalnego zagrożenia. W zależności od poziomu zagrożenia i efektu odstraszania, który chcemy osiągnąć, przemieszczamy odpowiednią liczbę samolotów przewagi powietrznej, które realizują misję defensywną w danej strefie.
Wracając do Polski: w kontekście zagrożenia ze wschodu istnieje potrzeba umiejscowienia 5-6 stref odpowiedzialności (FOAR), w każdej 4 lub 8 samolotów myśliwskich. Łącznie 20 do 40 maszyn.
Bez force multiplicatorów te samoloty muszą wracać do baz na uzupełnienie paliwa. Jeśli zatem założymy, że w powietrzu jest 40 maszyn, to bez tankowca, w przypadku potrzeby zabezpieczenia kierunku wschodniego, potrzebne będzie kolejnych 40 – w optymalnym założeniu – samolotów obrony powietrznej – mówi płk Zięć.
Oznacza to konieczność dostępności ponad 80 samolotów. Zastosowanie powietrznych systemów tankowania zdecydowanie skraca czas uzupełnienia paliwa dla floty dedykowanej do wykonania zadania.
Przyjmując, że mamy sześć stref FAOR, można założyć potrzebę wsparcia przez nawet cztery samoloty uzupełniania paliwa w locie. Sprawia to, że mając mniej statków powietrznych, paradoksalnie można więcej. Bez multiplikatora, po to by wykonać zadanie, takich środków powietrznych będziemy potrzebowali więcej.
Przesunięcie powietrznych cystern bliżej rejonu konfliktu było jedynie kwestią czasu. NATO zrobiło to z dwóch powodów: po pierwsze – ekonomicznych. Po starcie z Powidza samoloty będą gotowe w 10 minut do wykonywania zadań. A po drugie, da większą swobodę dysponowania zasobami operującymi z polskich, a nie niemieckich baz.
Przejście od stanu pokoju do wojny jest płynne i czasami niezauważalne. Polska jako członek NATO nie jest stroną wojny w Ukrainie. Ale działania, nazwijmy to, odstraszające, są prowadzone - mówi dalej pilot.
Dodaje także inne istotne wyjaśnienie. Kiedy sytuacja polityczna i wojskowa ewoluuje tak, że chcemy pokazać potencjalnemu przeciwnikowi, że jesteśmy obecni, aktywni, kontrolujemy sytuację, gotowi do obrony i działań o charakterze defensywnym, płynnie zwiększamy liczbę sił i środków w strefach dyżurowania lotnictwa.
A do tego przydatne są właśnie takie możliwości, jak tankowce powietrzne. Dodatkowo trzeba pamiętać także o samolotach wczesnego ostrzegania systemu AWACS, samolotach walki elektronicznej czy innych ważnych systemach wsparcia działań w powietrzu. Należy jednak zaznaczyć, że siły i środki dyslokowane do Polski mają służyć działaniom nie tylko w Europie, ale i w Afryce.
Powidz to dobry wybór
Nieprzypadkowy jest także wybór miejsca stacjonowania tankowców. Autor branżowego magazynu lotniczego "The Aviationist", Jacek Siminski mówi, że baza w Powidzu jest przystosowana do stacjonowania i obsługi tego rodzaju maszyn.
To też kwestia logistyki – Amerykanom, którzy utrzymują duże siły w Europie, może się po prostu bardziej opłacać operować tankowcami powietrznymi z terenu Polski, niż z zachodnich Niemiec. Nasi piloci też mogą na tym skorzystać, przede wszystkim w zakresie szkolenia i w innych formach, na które pozwolą nam Amerykanie. Plusem będzie to, że mniejszą liczbą samolotów będziemy w stanie obsłużyć więcej dyżurów - mówi Siminski.
Taki samolot jak choćby nasz F-16, mając wsparcie w postaci tankowca, może po prostu dłużej przebywać w powietrzu, wykonując zadania patrolowe. Albo, w razie konieczności, rozpoznawcze czy bojowe. Nasze F-16 mogą bowiem być doposażone w zasobniki rozpoznania/obrazowania DB-110.
Czytaj też: F-16 nad Warszawą. O co chodzi?
Wypuszczenie maszyny w patrol bojowy ma dwa czynniki ograniczające: ilość paliwa i czynnik ludzki. Usunięcie kwestii dotankowania – a to przecież dodatkowe lądowanie i ponowny start – sprawi, że ograniczający pozostaje tylko czynnik ludzki, czyli po prostu pilot, mający ograniczenia w zakresie żywieniowym, fizjologicznym czy ograniczenia wynikające z długości czasu służby w powietrzu - mówi dalej Siminski.
Nie wiadomo, jak długo samoloty pozostaną w Polsce. Będzie to zależne od rozwoju sytuacji w Ukrainie i innych częściach świata. Szkoda, że w tak ważnym aspekcie Polska zdana jest na łaskę sojuszników, bowiem nasz program "Karkonosze", zakładający pozyskanie samolotu transportowo-tankującego (MRTT) utknął i nie zapowiada się, by MON miał do niego wrócić w najbliższym czasie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.